Kirgiskie kroniki (2) Kobieta w Kirgistanie plus tradycja i czekanie
Babcia napawa nas strachem. Jest surowa, głośna i asertywna. Osiemdziesiąt lat na karku i jedenaścioro dzieci. Całe życie w kirgiskich górach, najpierw z mężem – pasterzem i myśliwym (polującym z orłami), a po jego śmierci z najmłodszym synem i jego rodziną. Tak nakazuje tradycja – to najmłodszy syn opiekuje się rodzicami kiedy ci nie radzą sobie sami. Matrona rodu jest, jak również nakazuje tradycja – aktywna i budząca szacunek, a raczej strach. Rozstawia po kątach wszystkich i wszystko. Wydaje polecenia, których nikt nie kwestionuje i wszyscy chodzą jak w zegareczku. Tak podobno nakazuje tradycja. Zatem, mówiąc dyplomatycznie, trzymamy odpowiedni dystans.
Próbujemy pomóc kiedy ciągle widzimy ją w ruchu. A to karmiącą kury, a to indyki, robiącą przepierkę, przesadzającą kwiaty, doglądającą bydła. Ale trudno ją wyręczyć – całe życie była aktywna i chyba nie potrafi inaczej. Może to i lepiej niż gdyby miała siedzieć na krześle i czekać na koniec. Na początku trudno nam się też było porozumieć. Babcia w zasadzie nie zna rosyjskiego, zawsze mieszkała tutaj w dolinie nad Issyk Kul i wystarczył jej kirgiski. Czasami złości się kiedy jej nie rozumiemy, czasami śmieje.
We własnym świecie
Po kilku dniach naszego pobytu żona naszego gospodarza, czyli synowa matrony musiała wyjechać do miasta na zabieg ucha. Zostaliśmy na gospodarstwie sami – z panem domu i jego mamą. Dopiero ogarnął nas strach. Matrona patrzyła na nas koso i w duchu myślałam, że czekają mnie trudne dni. Panowie będą zajęci „męskimi” sprawami, a mi pozostanie babcia, wspólne gotowanie i doglądanie domu, myślałam i w sumie nie myliłam się za bardzo…
W Kirgistanie nadal funkcjonuje bardzo tradycyjny model rodziny. Zwróciło to naszą uwagę od pierwszej chwili, choć „nasza” rodzina i tak jest postępowa. Głowa rodziny, czyli Aitbek jest bardzo spokojnym człowiekiem i nie widać w nim zupełnie duszy „macho”. Być może dlatego, że jest rodzynkiem zdominowanym przez kobiety, jedynym mężczyzną w rodzinie. Dwie córki, żona i matka stanowią silny front. Aitbek w zasadzie się nie odzywa. Po prostu robi swoje, nie informując nikogo o niczym. Czasami odnoszę wrażenie, że żyje we własnym świecie, obojętny na wszystkich dookoła. Jednocześnie jednak w tej rodzinie obecny jest szacunek dyktowany tradycją – przede wszystkim wobec babci i wobec męża/ojca.
Kobieta w Kirgistanie
Kobiety to trochę inna bajka, choć dwie córki Aitbeka i tak mają raj na ziemi. Przynajmniej na razie mogą iść własną drogą. Obydwie zresztą mieszkają poza domem. Młodsza, osiemnastolatka kończy liceum w pobliskim miasteczku i w przyszłym roku planuje studiować farmację w stolicy. Starsza już mieszka w Biszkeku i studiuje lingwistykę. Pytanie tylko co dalej. Uda im się wyjść poza schemat? Czy raczej od razu po studiach wyjdą za mąż, zaczną rodzić dzieci i prowadzić dom? Innymi słowy zrobią to, co nakazuje tradycja?
Widać, że dziewczyny są przygotowywane do tej roli przez swoją mamę i babcię. Kiedy zjeżdżają do domu na weekend, wszystkie stają do pracy. Mycie okien, odkurzanie i gotowanie wszystkiego od zera. Tutaj nie ma półśrodków. Żyje i gotuje się tak samo jak robiła to babcia pięćdziesiąt lat temu. Proste życie, prosta kuchnia. Kilka składników, większość własnych: kartofle, które rosną na polu przed domem, podobnie marchew. Mięso z własnych zwierząt, najczęściej owiec. Jajka od kur, które w tej chwili spacerują przed domem, mleko od krowy z zagrody. Domowej roboty dżemy i oczywiście chleb. Mąkę wymienia się w pobliskiej wsi za mięso. W mieście kupuje się dosłownie kilka produktów: herbatę – podstawę kirgiskiej gościnności i coś, co poza zwierzętami dyktuje nasz rytm dnia (funkcjonuje się od przerwy na czaj do kolejnej przerwy na czaj); słodycze i suszone owoce, bo jeśli dom jest zamożny, na stole zawsze będą stały cukierki, rodzynki i orzechy; olej, bo dużo się smaży; oczywiście ryż, czasami makaron, bo przecież makaron można i zrobić własnoręcznie; sporadycznie ser żółty (bo twaróg również można zrobić), jeszcze rzadziej kiełbasę. Gulnaz, żona Aitbeka uczyła się gotować od swojej mamy, a teraz jej córki uczą się od niej i od swojej babci. Cykl się zamyka, a raczej trwa dalej.
Bycie tutaj uczy nas cierpliwości i czekania. Czeka się ciągle i ze wszystkim. Wszystko dopasowane jest do rytmu pana domu. Je się śniadanie kiedy on siądzie do stołu. Obiad i kolacja będą pyrkać na kuchni dopóki Aitbek nie wejdzie do domu, co od czasu do czasu skutkuje rozgotowanym jedzeniem w formie papki. Jego rytm dyktowany jest z kolei rytmem zwierząt. Nasze zorganizowane i przyzwyczajone do planowania głowy nie zawsze radzą sobie z tą sytuacją. Gotuję posiłek, ale nigdy nie wiem kiedy mam go podać. Nie wiem też dla ilu osób mam ugotować. Dla czterech, ośmiu czy dziesięciu? Bo może na kolację wpadnie brat z rodziną, a Aitbek, choć będzie o tym wiedział, nie przekaże dalej informacji?Ugotuję zatem kolację dla czterech osób i potem będziemy dojadać chlebem. A może ugotowane przeze mnie jedzenie przeznaczone na kolację zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki bo zjawi się sąsiadka z mężem, bratem i gromadką dzieci i obsłuży się zawartością garnków?
W trybie „stand by”
Praca kobiety jest niewdzięczna i niedostrzegana. To one są zawsze „na wylocie”, na najmniej wygodnym zydelku, biegając w jedną i drugą stronę, żeby napełnić herbatą jedną czarkę za drugą. Czasami nie są w stanie nawet spróbować tego co ugotowały. Jeszcze nie usiądą a już wędruje do nich kolejna czarka. Napełnią jedną, usiądą i zrywają się, żeby napełnić następną. Nie ma „dziękuję”, „proszę”. To ich obowiązek i znoszą go bez cienia sprzeciwu. Są w ciągłym oczekiwaniu na swojego męża, ojca, brata. Nie mają swojego życia i potrzeb. Są do dyspozycji i w ciągłej pozycji „stand by”. Tak było zawsze i będzie nadal. Przyglądam się temu, a nawet ostatnio doświadczam. Buntuję się czasami, czasami wkurzam, ciągle próbuję zrozumieć. Buntuję się kiedy babcia dysponuje mną jakbym była bezmyślnym stworzeniem. Buntuję się kiedy każe mi nalewać herbatę 16-letniemu szczeniakowi. Buntuję się kiedy chce rozmrozić mięso na powietrzu niczym go nie przykrywając w miejscu gdzie akurat Victor z Aitbekiem przerzucają tony końskiego gówna i wszystko lata w powietrzu (poza łajnem setki much). Buntuję się, ale po cichu. W środku wszystko się gotuje, na zewnątrz staram się trzymać fason (choć pewnie nie zawsze mi wychodzi), bo przecież po to przyjechaliśmy – zobaczyć jak wygląda życie w górach.
Kobiety nie odpoczywają
Kobiety nie mogą sobie również pozwolić na chwilę odpoczynku. Choroba czy złe samopoczucie nie zwalniają ich z codziennych obowiązków. Chociaż miałaby być umierająca, musi obsłużyć pana domu i jego gości. Biegać z czajnikiem, serwować jedzenie i dziesiątki czarek z herbatą. Nasza sąsiadka zaniemówiła. Siadło jej gardło od ciągłego biegania w te i wewte między domem a zewnętrzną kuchnią. Zapalenie gardła nie zwolniło jej z niczego. Żadem z mężczyzn zdawał się nie zauważać jej choroby i tego, że dosłownie się słania na nogach. Pomagaliśmy jej ile mogliśmy, spotykając dziwne spojrzenia w kierunku Victora. Jak to? Mężczyzna i pomaga?
Jeśli zaś kobieta nie może czegoś zrobić sama, uważane jest to za przejaw jej słabości. Dźwiga zatem ogromne bańki z wodą, naręcza ciężkich koców, kilogramy ziemniaków bez cienia sprzeciwy czy prośby o pomoc i udaje, że wcale nie jest chora…
Własnym rytmem
Wspomniałam, że wszystko toczy się własnym rytmem. Rzeczywiście nie istnieje tutaj pośpiech ani stres. Jest sporo rzeczy do zrobienia, ale nikt nie popędza ani nie wywiera presji (poza babcią!), co ma swoje plusy i minusy. Czegoś nie zrobisz dzisiaj? Spokojnie, jutro też jest dzień.
Kluczowe są zwierzęta, choć i one dopasowały się do spokojnego życia, przyzwyczaiły i wiedzą, że czasami trzeba poczekać. A może było na odwrót? Może to kirgiska rodzina podobnie jak setki, jeśli nie tysiące innych pasterskich rodzin funkcjonują w zgodzie z naturalnym rytmem przyrody?
Wstaje się chwilę po wschodzie słońca kiedy budzą się zwierzęta. Do kolacji siada się po zachodzie kiedy zwierzęta są już w zagrodzie, a raczej kiedy pan domu zagoni je z pastwiska do zagrody. Przez cały dzień miały czas, żeby najeść się świeżej trawy, pochodzić a wieczorem są gotowe do snu. Tak jest teraz na wiosnę, bo latem większość z nich wyprowadzana jest wyżej na pastwiska i zostaje tam do jesieni. Wtedy jest jeszcze spokojniej. Jednocześnie jednak ciagle jesteśmy w ruchu – my, Aitbek i jego mama. W tej chwili usiadłyśmy obydwie przy stole w kuchni. Ja piszę, ona podgląda mnie z zaciekawieniem i wygląda przez okno patrząc czy mama indyczka pilnuje swoich piskląt. Obok nas stoją trzy formy z wyrastającym chlebem. To ten moment dnia kiedy babcia jest w dobrym humorze. Nagle surowość gdzieś znikła i pojawił się uśmiech. Asystujemy więc sobie wspólnie w kuchni, choć daleko jest od idylli.
Na razie jednak jest spokój. Chleb wyrasta, konie, krowy i owce pasą się przed oknem, a jurny kogut próbuje swoich sił jako ogier na każdej kurze którą uda mu się dorwać. Nie wiemy co będziemy robić za godzinę ani jutro. Wszystko jest niespodzianką. Nauka czekania i cierpliwości, bo wszystko wymaga czasu i nie ma co się spieszyć. Mówi mi to osiemdziesięcioletnia Kirgizka. Pewnie wie, co mówi… CDN.
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments