Czego nauczył nas Ladakh?
Wiemy, że mamy dużą obsuwę na blogu, ale wybaczcie… Ostatnio dzieje się tak dużo, że nie dajemy rady. Najpierw padł nam jeden komputer, potem drugi. W międzyczasie smartfon również odmówił posłuszeństwa i musieliśmy na gwałt w Hong Kongu naprawiać i kupować. Teraz powoli wracamy do normy i obiecujemy, że nadrobimy zaległości!
A zatem, czego nauczył nas Ladakh?
Ladakh jest dawnym buddyjskim królestwem, którego korzenie sięgają X wieku. Aż do połowy XIX wieku cieszył się niepodległością, lecz potem stał się częścią Jammu. Choć włączony do muzułmańskiego państwa maharadżów, zachował buddyjską tożsamość.
Przez większą część roku odcięty od świata, nawet dzisiaj cieszy się szczególnym statusem regionu „wpół-autonomicznego”. Formalnie został włączony do indyjskiego stanu Jammu & Kashmir, lecz jednocześnie cieszy się sporą autonomią od rządu regionalnego i centralnego. Aktualnie Ladakh nazywany jest Małym Tybetem, choć największą grupę mieszkańców stanowią nie Tybetańczycy, lecz rdzenni mieszkańcy, nazywający się Ladakhi. Są buddystami, którzy opracowali wiele fascynujących technik umożliwiających samowystarczalność w tym trudnym i surowym klimacie. Jednocześnie jednak region ten zamieszkany jest również przez muzułmanów, którzy żyją z buddystami w godnej podziwu symbiozie. Ladakh został otwarty dla turystów dopiero w 1974 roku.
Jak wspomniałam we wcześniejszym wpisie (klik tutaj), nasz pobyt w Ladakh nieco się przedłużył, ale nie ze względu na niesprzyjające okoliczności, tylko dlatego, że było nam tam dobrze. W Ladakh czas płynie powoli. Powietrze jest czyste, wiatr, nawet jeśli chłodny, działa orzeźwiająco, a widoki zapierają dech w piersiach. Z przyjemnością snuliśmy się dość sennymi uliczkami stolicy regionu, miasta Leh, chłonąc spokojną atmosferę tego miejsca. Obserwowaliśmy uśmiechniętych i życzliwych mieszkańców i powoli odkrywaliśmy co czyni ich szczęśliwymi.
Najlepszym wyjaśnieniem jest chyba równowaga. Odnoszę wrażenie, że mieszkańcy Ladakh znaleźli złoty środek, który pomaga im funkcjonować w świecie, który rządzi się potrzebą posiadania więcej i więcej. Samo Leh choć jest ważnym ośrodkiem administracyjnym i handlowym, skutecznie broni się przed przekształceniem się w głośne, zatłoczone i brudne miasto. Jeśli choć trochę odejdzie się w bok od głównej arterii miasteczka, wkracza się w zupełnie inny świat. Mieszkańcy się znają, mogą liczyć na sąsiadów, pomagają sobie i… nie zamykają domów. Choć mają dostęp do najnowszych technologii (nasi gospodarze mieli najnowszego smartphone’a i właśnie zakładali szybki Internet), większość czasu spędzają wspólnie – rozmawiając, sprzątając, gotując i… pijąc herbatę. Tradycja picia herbaty zobowiązuje. Konieczne jest wypicie filiżanki u sąsiadki, a później zaproszenie jej do siebie.
Więzi między sąsiadami są silne. Przejawia się to w mini-stowarzyszeniach, które choć nie są zinstytucjonalizowane, mają się dobrze. Rzeczy „załatwia się”, korzystając z wiedzy i umiejętności innych. Oczywiście kij ma dwa końce. Jeśli sąsiad – elektryk podłączy kable w moim domu, ja odwdzięcze mu się pomagając w ogrodzie. Nasza gospodyni ma niesamowitą rękę do kwiatów. Inne sąsiadki regularnie przychodzą do niej po rady, a ona chętnie dzieli się z nimi swoją wiedzą.
Życie płynie niespiesznym rytmem, a radość czerpie się z codziennych drobiazgów – kwiatów, które zakwitły, dobrego jedzenia, sukcesów w nauce czy pracy, serialu, które ogląda się przy kolacji i filiżanki herbaty wypitej z przyjaciółmi. Zupełnie niewidoczna jest pogoń za pieniędzmi. Nie ma tutaj korporacji, są małe lokalne firmy, które bardzo dbają o to, aby funkcjonować dokładnie tak jak chcą, czyli w zgodzie ze swoim systemem wartości, powoli, bez zachłanności. Agencje turystyczne zapraszają klientów do konkurencji, w sklepach z pamiątkami, jeśli akurat nie ma tego, czego szukamy, jesteśmy kierowani do sklepu sąsiada. Tożsamość mieszkańców Ladakh jest bardzo silna i jakiekolwiek próby narzucenia zewnętrznych standardów (na przykład konkurencji w handlu) spotykają się z dużym oporem.
Wracając z trekkingu do Markha Valley rozmawialiśmy z bardzo ciekawym człowiekiem, właścicielem agencji organizującej rafting na rzece Zanskar. Zafascynowani tym, co widzimy w Ladakh, zasypaliśmy go gradem pytań. Cierpliwie tłumaczył nam co czyni jego zdaniem Ladakh wyjątkowym. Przede wszystkim izolacja. Od wieków mieszkańcy tych ziem byli zdani na siebie. Srogie i trudne zimy nauczyły ich samowystarczalności i wykształciły duże poczucie niezależności. Otwarcie na turystów zaburzyło pewną równowagę. Pojawili się zewnętrzni operatorzy, turyści narzucili nowe standardy, a wraz z nimi pojawił się przepływ gotówki. Nowe pokolenie widzi te zmiany i chce z nich korzystać. Zdaniem Stanzina to, co obserwujemy teraz w Ladakh to schyłek tradycyjnego społeczeństwa opartego na solidarności i wzajemnej pomocy.
Czasami łapię się na racjonalistycznym, zeuropeizowanym myśleniu i traktuję Ladakh jak utopię. Miejsce na ziemi, gdzie życie płynie inaczej. Czy lepiej? Nie wiem. Mam nadzieję, że choć dość mocno odczuliśmy na własnej skórze solidarność mieszkańców Ladakh (o czym napiszę w kolejnym poście), to jednak Ladakh nie zmieni się zbyt szybko.
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments