Dlaczego NIE chcesz odwiedzić rezerwatu Aksu-Zhabagly + Szymkient i Turkiestan
Kiedy już nasyciliśmy się europejskością Ałmaty, wskoczyliśmy w nocny pociąg – typowy radziecki kolos z panami pilnującymi porządku, samowarem z wrzątkiem i swojskim zapachem spowodowanym pełną szczelnością wagonów. Naszym celem był Szymkient, jedno z najstarszych miast w Kazachstanie, dawny karawensaraj, z którego, jak mieliśmy się wkrótce przekonać, niewiele zostało. Będąc w tych okolicach również postanowiliśmy odwiedzić Turkiestan, a także dość znany rezerwat Aksu-Zhabagly, który, co tu dużo mówić, okazał się niewypałem…
Nie ma co ukrywać Szymkient to po prostu miasto. Nic więcej nic mniej. Ciekawy bazar i przyjemny park (szczególnie podobał nam się ten wzdłuż rzeki) – ot tyle, żeby pospacerować pół dnia. Ciekawsze okazało się dla nas to, co poza miastem.
Sajram, uzbecka enklawa
Wskoczyliśmy w marszrutkę i pojechaliśmy do niewielkiego Sajram. Dzisiaj to miasteczko zostało prawie połknięte przez Szymkient. Kiedyś był to ważny przystanek dla karawan podążających Jedwabnym Szlakiem. Miasto szczyci się ponad trzema tysiącami lat historii. Tutaj urodził się też Khoja Ahmad Yasavi, którego mauzoleum mieliśmy zobaczyć wkrótce w pobliski Turkiestanie. Sajram to również uzbeckie miasto. Więcej tu uśmiechów, pełnych zaciekawienia spojrzeń i nieśmiałych „zdrastwujcie”. Kobiety zakrywają włosy kolorowymi chustkami, tu i ówdzie błyszczą złote żeby, a wzrok przyciągają poczernione brwi. Najbardziej klimatycznym miejscem w Sajram okazał się niewielki cmentarz otaczający grobowiec Abdula-Aziz Baby.
Turkiestan, jednodniowy wypad
Naszym kolejnym celem był Turkiestan. Dojazd z Szymkientu nie stanowi żadnego problemu. Wystarczy złapać marszrutkę z okolic bazaru Samal. Podróż trwa około dwie godziny, a kierowca chętnie wysadzi cię przy największej atrakcji miasta, czyli Mauzoleum Khojy Ahmada Yasavi. To ważny cel pielgrzymek, a także najważniejszy historyczny zabytek Kazachstanu. Zbudowany pod koniec XIV w. przez Timura Wielkiego robi wrażenie, szczególnie jeśli nie byłeś w Samarkandzie albo nie widziałeś błękitnych meczetów w Iranie. Podobnie jak w Sajramie trafiliśmy na tulipany w rozkwicie, co dodawało uroku okolicy.
Aksu-Zhabagly, dlaczego NIE chcesz tam jechać…
O rezerwie Aksu-Zhabagly pisałam w swoim czasie sporo na facebooku. Miejsce to okazało się ogromnym niewypałem i szczerze mówiąc najchętniej w ogóle nie pisałabym o nim tutaj na blogu, ale chcę przestrzec. Dużo nasłuchaliśmy się o Aksu-Zhabagly. Że piękne miejsce, alpejskie klimaty, dzikie, kwitnące tulipany, przemili ludzie we wsi Zhabagly. Jedyną osobą, która nas przestrzegała, była właścicielka hostalu, w którym spaliśmy w Szymkiencie. Nie posłuchaliśmy jej jednak, no bo przecież wiemy lepiej…
Zatem rezerwat Aksu-Zhabagly, a raczej wieś Zhabagly, która stanowi bazę noclegową. I tutaj pojawia się pierwszy zonk. Kiedy dojeżdżamy do Zhabagly, nie możemy znaleźć noclegu. Belgijka, którą poznajemy w drodze teoretycznie zarezerwowała pokój w jednym z trzech homestays, więc idziemy razem. Na miejscu znajdujemy tylko na oko dwunastoletnią dziewczynkę, która absolutnie nic nie wie. Właścicielem jest jej ojciec, który gdzieś wyjechał i kiedyś wróci. Korzystając z telefonu dwóch kazachskich turystek dzwonimy do innego homestay (słynnej ponoć Svietlany). Ktoś ma po nas przyjść w przeciągu kwadransu. Po czterdziestu minutach rezygnujemy. Idę na poszukiwania noclegu.
Trafiam do homestay-u Żeni i Ljuby. Właściciel rzuca cenę z kosmosu. Za prosty pokój ze śniadaniem i kolacją życzy sobie bagatela 220 zł (22 500 tenge). Ostatecznie negocjuję miejsce na namiot w zarośniętym ogrodzie. Bez posiłków i prysznica, jedynie z dostępem do brudnej toalety za 1000 tenge za osobę. Jednak najgorsze było dalej przed nami.
Na początku nie dostrzegliśmy, że kilka metrów od naszego namiotu pod rozpadającą się drewnianą konstrukcją mieszka pies. Konkretnie szczeniak. Przywiązany metrowym łańcuchem. Bez wody, bez jedzenia, za dom mając stary karton, który jednak znajduje się za daleko i szczeniak nie może się w nim schować. Maluch całą noc rozpaczliwie płacze. Kiedy podchodzimy i odkrywamy w jakich warunkach żyje, krew w nas wrze. Dajemy maluchowi wodę, mościmy legowisko w kartonie i staramy go uspokoić. Około pierwszej w nocy wychodzi właścicielka, bo ujadają wszystkie psy (mają w sumie trzy) i tłumaczy, że szczeniak mieszka tam za karę. Nie wiem co musi zrobić żywe stworzenie, żeby przymierać głodem w takich warunkach… Karmimy go, poimy i uspokajamy przez pół nocy. Nad ranem dostrzegamy, że na tyłach „ogrodu” znajduje się jeszcze jeden pies – połamany reumatyzmem staruszek na metrowym łańcuchu… Kac moralny, jaki w nas siedzi jest kolosalnych rozmiarów. Wręczając pieniądze właścicielowi mamy ochotę napluć mu w twarz. Mamy w nosie jego ceny z kosmosu, brak życzliwości i gościnności, ale sposób w jaki traktuje zwierzęta woła o pomstę do nieba…
Wracając do rezerwatu. Zanim dostrzegliśmy szczeniaka, wybraliśmy się na spacer. Szliśmy w kierunku wejścia do rezerwatu, które znajduje się 6 km od wsi Zhabagly. Sama wieś sprawiła na nas przygnębiające i raczej wrogie wrażenie. Z bananami na ustach pozdrawialiśmy wszystkich dookoła, ale już po dziesięciu minutach uśmiechy zniknęły. Nikt nam nie odpowiadał. Ludzie spoglądali na nas przez ramię i tyle. Na tym kończyła się interakcja. Nie oczekuję, że będą nam od razu oferować herbatę, ale jedno głupie „zdrastwujcie” nie kosztuje chyba tak wiele?
Minęliśmy po drodze zielone pastwiska, a na horyzoncie zaczęły pojawiać się coraz wyższe góry. Było zielono i ładnie. Dookoła pasły się konie i krowy. A jednak do samego rezerwatu nie weszliśmy. Dlaczego? Bo Aksu-Zhabagly to rezerwat zamknięty dla samodzielnych turystów. Nawet na głupi dwukilometrowy spacer musi towarzyszyć ci pracownik parku. Nic to, że nie mówi po angielsku. I tak musisz zapłacić. 2000 tenge za wstęp i 2000 tenge za „przewodnika”.
Serio, jeśli chcesz zobaczyć zielone góry i pastwiska, postaw na Kirgistan; jeśli zaś niesamowite pustynno-górskie krajobrazy – Pamir w Tadżykistanie. Szkoda czasu na Aksu-Zhabagly…
Całe szczęście przynajmniej powrót z Zhabagly do Ałmaty okazał się nad wyraz prosty i przyjemny. Sprawnie dojechaliśmy do głównej szosy i po 5 minutach siedzieliśmy wygodnie w lexusie jadąc z dwójką mechaników. 600 km w jednym samochodzie z kazachskim piknikiem po drodze. To się nazywa szczęście!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments