Lombok i inna twarz Indonezji
Dzisiaj nie będzie o tym, co zobaczyć na Lombok. Nie napiszę jak się tam dostać ani którą plażę wybrać. Napiszę za to o problemach z jakimi boryka się Lombok.
Lombok, w cieniu Bali
Lombok od lat stara się wyjść z cienia pobliskiej turystycznej stolicy Indonezji. O ile pewnie każdy słyszał kiedyś o Bali, o tyle Lombok dla wielu jest wielką niewiadomą. Dla nas też był. Niewiele wiedzieliśmy o wyspie poza tym, że rzekomo ma ona wielki balijski kompleks i sporo swoich lokalnych problemów. Słyszeliśmy też, że na Lombok trzeba przyjechać teraz zanim stanie się drugą Bali, skomercjalizowaną i pełną turystów. Liczyliśmy, że dowiemy się co nieco o wyspie z pierwszej ręki, od naszej gospodyni z Couchsurfingu, Dewi.
Wspólnota
Urodzona na Lombok, darzy swoją wyspę bezwarunkową miłością. Stała się nie tylko naszą przewodniczką, gospodynią i sponsorem wizowym, ale przede wszystkim przyjaciółką, z którą kontakt utrzymujemy do dzisiaj. Aby uniknąć nieprzyjemnych sytuacji (Dewi mieszka sama ze swoją mamą), zamieszkaliśmy razem z siostrą Dewi, Iką i jej rodziną w Mataram, stolicy Lombok.
Mataram to dość duże, typowe indonezyjskie miasto. Pełne samochodów, hałasu i spalin. Nie jest to miejsce w którym warto zatrzymać się na dłużej, chyba że ma się okazje podejrzeć jak wygląda życie normalnej indonezyjskiej rodziny. Ika wraz z mężem i dziećmi mieszka na niewielkim osiedlu. Długi budynek ciągnie się dobre kilkadziesiąt metrów. Na wspólnym podwórku suszy się pranie i bawią dzieci. Sąsiadki doglądają wszystkich pociech. Jest coś wspólnotowego i pierwotnie dobrego w dzieleniu się smutkami i radościami z całą społecznością. Choć nie ma tu za bardzo miejsca na prywatność, wydaje się, że nikomu nie przeszkadza taki stan rzeczy. Codziennie rano przez osiedlę przechodzi starsza kobieta sprzedająca ryż na śniadanie. Każda z mieszkanek mogłaby przygotować śniadanie we własnym zakresie, jednak wiele kupuje od kobieciny. To jej jedyne źródło zarobku, a bliźnim trzeba pomagać, wyjaśniła nam na migi Ika. Proste. Ika zajmuje się dwójką dzieci, gotuje, sprząta, robi zakupy i czeka na męża, który pracuje nawet 20 godzin na dobę. Utrzymanie rodziny jest kosztowne.
W Mataram nie widać turystów. Ci, którzy postanawiają się tu zatrzymać, koncentrują się w okolicy jednego z centrów handlowych. Pozostali od razu jadą na piękne plaże, które pełne są luksusowych hoteli i drogich restauracji. Tam też, choć Lombok jest wyspą muzułmańską, a mieszkańcy są w większości konserwatywni, tradycje i ograniczenia uległy rozluźnieniu. Z bilboardów uderzają krzyczące napisy zachęcające do skorzystania z happy hour, a turystki paradują w krótkich spódniczkach i bikini. Mimo wszystko brak wrażliwości i szacunku ze strony turystów szokuje. Dlaczego zawsze zachowujemy się jakby cały świat należał do nas i miał się zachowywać jak my chcemy?
Wschód versus zachód
Lombok ma dwie twarze. Jedna z nich to zachodnia część wyspy – rajskie plaże pełne turystów i przygotowanej dla nich infrastruktury. Ci z mieszkańców, którym udało się zaczepić w turystycznym biznesie, czerpią z niego pełnymi garściami. Taksówkarze, kelnerzy, sprzątaczki, kucharze, właściciele sklepów, agencji turystycznych, hoteli i restauracji. Przemysł turystyczny na Lombok ciągle się rozwija i trzeba się spieszyć, żeby nie wypaść z wozu.
Wschodnia część wyspy nie ma nawet szansy na skorzystanie z turystycznym dobroci. Walczący z suszą, ubogi i nie posiadający turystycznych atrakcji wschód walczy o przetrwanie. Rozwija się handel, przez wschód bowiem przebiega główna droga przecinająca wyspę. Tędy przewożone są również produkty z Mataram do portu w gminie Pringgabaya, skąd promami transportowane są na sąsiednią Sumbawę. Niewiele jednak z tego zostaje w rękach mieszkańców. Jadąc na wschód wsie stają się coraz uboższe, a dzieci coraz brudniejsze.
Projekt: szkoła
Wracając do naszej przyjaciółki Dewi… Dewi jest psychologiem i pracuje z wykorzystywanymi seksualnie dziećmi. Trudno mi nawet wyobrazić sobie jak trudna musi być to praca. Ogromny bagaż, z którym Dewi musi sobie radzić na codzień jest ogromny. Trudno się dziwić, że kilka lat temu postanowiła zrobić sobie przerwę. Zamiast jednak udać się na długie wakacje, przekwalifikować się czy poddać depresji, zaczęła pracować na uniwersytecie i założyła fundację. Celem jej małego przedsięwzięcia jest szeroko pojęta pomoc dzieciom, a jednym z najważniejszych projektów stała się prowadzona niezależnie szkoła.
Pringgabaya to odpowiednik naszej gminy. Znajduje się 70 km na wschód od Mataram (2 – 3 godziny drogi lokalnym minibusem). To właśnie tutaj Dewi otworzyła swoją szkołę dla około setki dzieciaków. Aktualnie uczęszczają do niej dzieci w wieku 4 – 6 i 12 – 15 lat, choć czasami górna granica wieku jest przesuwana. Dlaczego? Sytuacja dzieci we wschodniej Lombok jest trudna. Od najmłodszych lat muszą pomagać w domu, również finansowo. Nierzadko na ulicach widać nawet 8- czy 9-letnie maluchy sprzedające owoce czy sprzątające w sklepach. Nie ma wtedy czasu na szkołę. Dlatego nierzadko zdarza powtarzanie klas czy uczęszczanie na lekcje w kratkę. Nauczyciele nie mają innego wyjścia jak pogodzić się z takim stanem rzeczy. Lepiej, żeby dzieci pojawiały się od czasu do czasu niż nie przychodziły w ogóle.
Od nastolatków oczekuje się, że jak najszybciej się usamodzielnią. Wypchane z domu dziecko jest ulgą dla domowego budżetu. Niestety prowadzi to do sytuacji kuriozalnych – czasami nawet dwunastoletnie dziewczynki wydawane są za mąż za niewiele starszych chłopców. Spróbujmy wysilić odrobinę wyobraźnię… Dwunastoletnia dziewczynka wychodzi za mąż za trzynastolatka. Żadne z nich nie jest wykształcone, czasami ledwo potrafią pisać i czytać. Chłopak przy odrobinie szczęścia zapożyczy się i kupi rikszę, może będzie pomagał na bazarze czy będzie tragarzem w magazynie. To będzie jedyne źródło utrzymania dla rodziny. Szybko pojawią się dzieci, ponieważ antykoncepcja jest absolutnym tabu. Dzieci urodzą dzieci. To wszystko przy minimalnym poziomie higieny. Wzorem do naśladowania staną się bohaterowie programów telewizyjnych, oglądanych przez okno u zamożniejszych sąsiadów. To oczywiście bardzo czarny scenariusz, niestety nie tak bardzo oddalony od rzeczywistości.
Dewi stara się zapobiec takim sytuacjom. Jej szkoła pełni nie tylko funkcję oświatową, to tak naprawdę szkoła życia. Cztero- i pięciolatki uczone są higieny osobistej. Codzienne prysznice i mycie rąk są dla nich czymś zupełnie obcym. Skąd miały się bowiem tego nauczyć?
Od kilku tygodni szkoła posiada bieżącą wodę, a co za tym idzie, zbudowano prysznic i toaletę. Nauka higieny przeszła od teorii do praktyki. Kiedy odwiedziliśmy szkołę Dewi i nauczycielki z dumą pokazywały nam wypucowane maluchy. Co ważne, nauka przekazywana najmłodszym odbija się echem w domach. To co poznane zostanie w szkole, musi znaleźć potem odzwierciedlenie w domu. W całym procesie niezbędna jest pomoc rodziców. Szczególnie liczy się na matki, które spędzają wiele godzin w szkole. Podobno początkowo nie za bardzo ufały nauczycielom i bały się, że ich dzieciom stanie się krzywda. Teraz przychodzą z ciekawości. Dewi liczy, że same staną się wzorem dla dzieci i kolejne pokolenie będzie miało trochę łatwiej. Jak wyjaśniła nam – kluczowa jest cierpliwość, a wszystko osiąga się maleńkimi kroczkami.
Będąc przy wodzie i higienie. We wschodniej Lombok woda jest towarem deficytowym. O ile zachodnia część wyspy porośnięta jest bujną dżunglę, a krajobraz urozmaicają ciągnące się po horyzont pola ryżowe, o tyle wschód jest w zasadzie zapyloną i zakurzoną pustynią. Wiercenie studni jest przedsięwzięciem kosztownym, ponieważ poziom zasolenia wody jest bardzo wysoki. Nikogo nie stać na uzdatnianie. Za wodę zatem trzeba płacić, a dostęp do krajowych wodociągów kosztuje krocie. Trudno się zatem dziwić, że codzienne mycie nie jest czymś normalnym.
Ogromne wrażenie zrobiły na mnie niestrudzone wysiłki Dewi i nauczycieli, aby nauczyć dzieci czym są śmieci i dlaczego nie można wyrzucać ich gdzie popadnie. Indonezja tonie w odpadkach. Zresztą nie tylko Indonezja. To również problem innych krajów i nie tylko azjatyckich. Nie pomagają wszechobecne plastikowe opakowanie i niezliczone torebki, w które pakuje się wszystko. W szkole rozstawiono kilka dużych koszy na śmieci i dzieci (podobnie jak rodzice, którzy często kręcą się w okolicy szkoły) uczeni są, aby z nich korzystać.
Szalenie spodobały nam się pomoce dydaktyczne, a w dodatku okazały się bardzo praktyczne również dla nas. Po zrobieniu zdjęcia wskazywaliśmy na obrazek czytają słowo w bahasa. Działało!
Byliśmy onieśmieleni wizytą w szkole. Choć misja Dewi przypomina trochę pozytywistyczną pracę od podstaw, nie sposób jej jednak nie kibicować. Zabieganie o fundusze, ciągłe przepychanki z oficjelami, walka z rodzicami i niełatwa praca z dziećmi. To wszystko składa się na pracę Dewi i jej zespołu.
Zobaczyliśmy też inną stronę Lombok. I były to nie tylko problemy i trudności, z którymi boryka się wschód wyspy, ale również roześmiane dzieci, życzliwych nauczycieli, przyjaciół i dalszych krewnych Dewi, którzy mieszkają w Pringgabaya. Proste życie, serdeczność i niesamowita gościnność – tak właśnie ich zapamiętamy.
Bądźmy w kontakcie!
-
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments