Mongolia. Z wizytą u nomadów.
Mongolia i nomadzi. Typowe połączenia, prawda? Kto nie słyszał o nomadach? Przemierzają step w poszukiwaniu świeżych pastwisk dla swoich zwierząt – krów, koni, owiec, kóz i jaków. Sprawnie zwijają jurty, ładują cały swój dobytek na konie i ruszają przed siebie. Czasami pokonują dziesiątki kilometrów. Stop. Tak było kiedyś. Teraz jest trochę inaczej… W końcu jesteśmy w XXI wieku.
Mieliśmy niepowtarzalną okazję zobaczyć jak dzisiaj wygląda życie mongolskich nomadów dzięki naszemu kierowcy Eggiemu. Chociaż on sam mieszka w Ułan Bator, rodzina jego żony nadal prowadzi koczowniczy tryb życia.
Mongolia i nomadzi – w drodze do obozowiska
Po ośmiu godzinach po mocno wyboistej drodze wjechaliśmy w malowniczą dolinę. Oddalone od siebie stały jurty. Okazało się, że nie tak łatwo znaleźć jurtę teścia Eggiego. Lokalizacja zmienia się co miesiąc, kiedy cała rodzina przenosi się o kilka kilometrów, żeby zapewnić zwierzętom świeże pastwisko. Całe szczęście z naprzeciwka nadjechał samochód i szybko dowiedzieliśmy się, że jurta do której zmierzamy znajduje się na końcu doliny w otoczeniu dwóch łagodnych wzgórz.
Ku naszemu zaskoczeniu nie była to zagubiona w bezkresnym stepie jurta. Wręcz przeciwnie. W odległości kilku kilometrów widzieliśmy kilka innych. Jeszcze bardziej się zdziwiliśmy kiedy sąsiedzi szybko dowiedzieli się o naszej wizycie i zaczęli masowo zjeżdżać do naszych gospodarzy. Niektórzy konno, inni na traktorze, a jeszcze inni samochodem. Zaskoczył nas też pasterz na motocyklu – widok coraz częstszy na mongolskim stepie. Nowoczesność wkracza drzwiami i oknami. Bateria słoneczna, telefon zawieszony na samej górze, żeby można było złapać zasięg komórkowy.
Dość fascynująca mieszanka tradycji i nowoczesności. Z jednej strony tryb życia nadal dyktują zwierzęta. Stado kóz, owiec i krów, które trzeba wydoić, a mleko szybko przerobić. Powstaje masło, czasem gęsty jogurt, a najczęściej tzw. „fermented milk”, czyli lekki napój alkoholowy, będący niczym innym jak sfermentowanym mlekiem. To przysmak mongolskich mężczyzn, pity w ogromnej ilości i bardzo często. Nieszczególnie przypadł mi do gustu. Z drugiej strony, coraz więcej osób wyjeżdża do pobliskich miasteczek w poszukiwaniu pracy.
Domostwo teścia Eggiego obejmuje dwie jurty, w których mieszkają dwie rodziny. Jedna należy do teścia, jego syna i młodej synowej. Druga to jurta brata teścia, jego żony i małego wnuczka, którego rodzicie pracują w pobliskim mieście. Trzyletni maluch przez cały czas latał dookoła z pupą na wierzchu. Nikt nie martwi się o pieluchy ani o to czy chłopiec niczego sobie nie zrobi. Nikt nie ma czasu, żeby go cały czas pilnować. Do bluzy ma przyczepiony mały dzwoneczek, dzięki czemu zawsze łatwo go zlokalizować. A kiedy chce się załatwić? Po prostu kuca, a odpowiednio rozcięte spodnie ukazują pupę w całej okazałości. Maluch nie boi się psów ani kóz. Jest z nimi za pan brat od urodzenia. Jurta, step i zwierzęta stanowią jego codzienność.
Kiedy przekroczyliśmy próg jurty (nie powinno się na nim stanąć, tylko przejść jednym dużym krokiem), zdjęliśmy buty i usiedliśmy po lewej stronie. Młoda synowa naszego gospodarza poczęstowała nas gorącym, lekko osolonym mlekiem. Podział ról i obowiązków jest bardzo przestrzegany w mongolskich rodzinach. Kuchnią zajmują się kobiety i to one rozdzielają jedzenie, zawsze najpierw karmiąc mężczyzn. Podobnie w przypadku napojów – pierwszą czarkę dostaje starszyzna (oczywiście męska), następnie młodsi mężczyźni. Kobiety często obchodzą się smakiem, ograniczając się tylko do obserwowania.
Nasza młoda gospodyni szybko zabrała się za przygotowanie kolacji. Zero pół środków. Z mąki i wody sprawnie zagniotła elastyczne ciasto, które następnie odpoczęło około 30 minut. Następnie bardzo cienko je rozwałkowała. Powstało kilka okrągłych placków, które następnie posmarowała olejem, aby po chwili je zrolować. Następnie szerokim nożem zaczęła kroić cienkie kluski. W tym samym czasie w dużym rondlu skwierczącym na piecu, stanowiącym serce każde jurty, dusiła drobno pokrojone mięso z cebulą i ziemniakami. Kiedy mięso było miękkie, dorzuciła kluski, podlała odrobiną wody i chwilę poddusiła. To wszystko w towarzystwie dużej ilości soli i oleju. Patrzyłam z przerażeniem, kiedy co chwilę dosypywała i dolewała a to jednego a to drugiego. Jednak kolacja okazała się smaczna i wcale nie tłusta jak na mongolskie standardy.
To co mnie zaskoczyło to sposób w jaki nasza młoda gospodyni poruszała się po jurcie. Momentami odnosiłam wrażenia jakby była służącą albo duchem, który wszystko przygotowuje, ale nie chce być widocznym. Nie wiem czy była po prostu nieśmiała czy z racji wieku nie ma zbyt wysokiej pozycji w rodzinnej hierarchii.
Kiedy słońce powoli zachodziło za horyzontem, dookoła jurty pojawiły się konie i krowy. Młoda synowa pobiegła po świeże mleko. Spracowanymi dłońmi sprawnie wydoiła kilkanaście krów, a następnie zaczęła przygotowywać sfermentowany mleczny napój, tak uwielbiany przez tutejszych mężczyzn. To niełatwa praca – rytmiczne ubijanie mleka w dużej beczce wymaga siły i cierpliwości. W naszej jurcie dzień skończył się przed 23. O dziwo nie było zimno – w nocy opuszcza się dodatkową płachtę dookoła jurty i zakrywa komin z piecyka, dzięki czemu ciepło (i swojski zapaszek) pozostaje w środku.
Obudziłam się o wschodzie słońca – nie jest to trudne, słońce pod koniec sierpnia wschodzi przed 7 rano. Kiedy wyszłam z jurty wszyscy jeszcze spali, a na zewnątrz czekała na mnie niespodzianka: pokaźnych rozmiarów stado owiec i kóz. Musiały być zagonione w nocy, wieczorem nie było po nich śladu. Były wdzięcznymi modelkami i modelami.
Jako pierwsze wstały oczywiście kobiety. Odkryły obydwie jurty, zaczęły przygotowywać drewno na opał, a następnie rozpalać w piecu. Nasza młoda gospodyni zagotowała mleko z solą, wyjęła masło – typowe mongolskie śniadanie. W tym czasie jej mąż nadal chrapał w łóżku.
Jedna jurta – trzy osoby i dużo zwierząt. W zasadzie zero rzeczy osobistych. Dwa małe kredensy i kilka skrzynek. Dwa łóżka, dywan, piec i kilka najprostszych sprzętów kuchennych. Nie ma miejsca na tusz do rzęs czy ładną sukienkę. Ręce są spracowane, pomarszczone i wysuszone. Pracują non-stop. Zarówno zimą jak i latem. Trudne życie. Po tej krótkiej wizycie przyszła mi do głowa jedna refleksja. Odnoszę wrażenie, że przeznaczeniem mongolskiej duszy jest step – wolność, swoboda, wiatr we włosach kiedy zaganiasz konno krowy, owce i jaki, okrągła jurta stojąca po środku niczego, proste, choć bardzo surowe i trudne życie, pełne wyrzeczeń.
Jednak wszyscy gonimy za nowoczesnością. Chcemy dostępu do prądu, bieżącej ciepłej wody, ogrzewania, zasięgu komórkowego, internetu, kablówki. Dlaczego w Mongolii miałoby być inaczej? Wszyscy więc marzą o Ułan Bator. A co czeka na nich w Ułan Bator? Koszmarne warunki życia – jurta bez bieżącej wody stojąca wśród dziesiątek innych podobnych. Walka o grosz, bo z pracą nie jest łatwo. Zimno, opalanie w piecyka plastikiem, gumą, resztkami drewna znalezionymi przypadkiem. Zanieczyszczenie i korki. I tęsknota za pięknym stepem i zwierzętami, które zapewniają wszystko – jedzenie, pieniądze i niezależność. Bo dobrze nam tam gdzie nas nie ma… Gdzieś się chyba pogubili Mongołowie. Być może dlatego na ich twarzach w Ułan Bator maluje się smutek i rezygnacja?
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments