Powroty. Langkawi cztery lata temu i dziś
Lubisz wracać do odwiedzonych kiedyś miejsc? Ja mam dylemat z powrotami. No bo jest tyle ciekawych miejsc, które koniecznie chcę zobaczyć, że powrót do miasta, w którym już byłam może wydawać się marnotrawstwem czasu i pieniędzy. Jednak racjonalne motywy idą w odstawkę kiedy nadarza się okazja, a w dodatku pojawia się możliwość podróży sentymentalnej. Malezja była bowiem naszym „pierwszym razem” w Azji. To tutaj przylecieliśmy kilka lat temu, żeby liznąć azjatyckich smaków i zapachów. Najlepiej wspominamy dwie wyspy – Penang i Langkawi. Penang było kulturowo-kulinarną przygodą, a Langkawi typowym plażowym chill-outem. Więc kiedy myśleliśmy dokąd ruszyć z Tajlandii, Malezja wydała się wyborem doskonałym.
Dobry kraj na początek
Malezja, podobnie zresztą jak Tajlandia, to dobry kraj na rozpoczęcie przygody z Azją. Nie ma problemu z wizami – darmowa 90-dniowa wiza wbijana jest do paszportu przy wjeździe. Jest to kraj rozwinięty i dobrze zorganizowany, a jednocześnie przyjazny portfelowi. W dodatku granicę można przekroczyć na wodzie – płynąc łodzią z tajskiej wyspy Koh Lipe na malajskie Langkawi.
Langkawi kiedyś i dziś
Kiedy stanęliśmy na malajskiej ziemi w Kuah, największym mieście Langkawi, nic nie zapowiadało szoku, jaki nas czekał. Cztery lata temu największa plaża wyspy, Pantai Cenang, w niczym nie przypominała tego, co zastaliśmy teraz. W 2013 roku wzdłuż plaży stało kilka hoteli, w na głównej ulicy zakupy można było zrobić w niewielkich lokalnych sklepikach. Jadaliśmy na małych, rodzinnych straganach, bo restauracje znajdowały się przy dwóch eleganckich hotelach i miały zaporowe ceny dla naszych kieszeni. Kąpiel w morzu? Jak najbardziej. Plaża była prawie pusta. Ot, kilka rodzin kąpiących się w pełnym ubraniu i kilkoro turystów. Solidarnie z innymi kobietami zrezygnowałam z bikini i wchodziłam do wody w krótkich spodenkach i koszulce z rękawem.
Jakie było moje zaskoczenie kiedy w 2017 roku postawiłam stopy na Pantai Cenang wypełnionej po brzegi turystami – zarówno Malezyjczykami jak i obcokrajowcami. Ogłuszał mnie hałas motorówek ciągnących za sobą dmuchane banany z rozkrzyczanymi plażowiczami. Brzegiem morza spacerowały roznegliżowane turystki, a w nadmorskich barach lało się piwo. Szybko uciekliśmy z plaży, ale i tu czekał nas szok. Wzdłuż plaży wyrosła pełna infrastruktura turystyczna. MacDonalds, Starbucks, dziesiątki hoteli i restauracji serwujących dania meksykańskie i włoskie. Oto co niesie ze sobą rozwój turystyki.
Tani alkohol!
W tym miejscu należy dodać, że Langkawi ma jedną ważną rzecz przyciągającą jak magnes, szczególnie w przeważającej części muzułmańskiej Malezji. Otóż Langkawi jest strefą wolnocłową, a co za tym idzie można tu kupić tanio wszelkiej maści alkohol. Wzdłuż plaży znajduje się kilka dużych sklepów samoobsługowych, w których oprócz perfum i słodyczy można zakupić piwo, wódkę, rum i inne napoje wyskokowe za naprawdę niewielkie pieniądze. Co ciekawe podczas naszego pierwszego pobytu na Langkawi, te sklepy funkcjonowały. Nie było ich tyle, ale można było bez ograniczeń kupić tani alkohol. Aktualnie sklepów jest więcej – wyrosły nawet prawie przy samej plaży – ale biznes rozkręcił się na tyle, że rząd malezyjski wprowadził ograniczenia w ilości zakupionych produktów w ciągu miesiąca. Co więcej, przy kasie konieczne jest okazanie dokumentu tożsamości.
Turystyczny miks doskonały
Powstaje zatem idealny produkt turystyczny. Miejsce świetnie skomunikowane z pobliską Tajlandią, resztą Malezji i światem, w dodatku posiadające sporo ciekawych miejsc poza plażą. Dodajmy do tego duży wybór hoteli i pensjonatów, restauracji i barów, a w końcu tani alkohol… Trudno się dziwić, że w ciągu czterech lat Langkawi stało się turystycznym ulem. I co tu dużo mówić, nie jest to też najgorsze miejsce na krótki urlop. Choć trudno znaleźć nocleg poza okolicą Pantai Chenang i Kuah, łatwo można uciec od turystycznego zgiełku. Wystarczy wynająć motocykl i ruszyć przed siebie.
Tylko chyba nie tego szukamy w Azji. Nie chcemy ciągle uciekać i szukać, ale coraz trudniej znaleźć czarne plamy na mapie. Nie ukrywam, że przyjemnie było wypić zimne piwo i przejść się wzdłuż plaży, ale jakoś wszystko to, co cztery lata temu wydawało nam się takie ciekawe i egzotyczne, teraz straciło czar. Przestało być nowe i fascynujące. Dość szybko zawinęliśmy się na inną wyspę, która choć również turystyczna, oferuje z naszego punktu widzenia, znacznie więcej. Mowa o Penang, ale o tym w kolejnym poście.
P.S.
Wybaczcie, ale w sumie nawet zdjęć nie zrobiłam. Jakoś tak mnie zaskoczyło to, co zastałam na Langkawi, że zupełnie zapomniałam o aparacie, choć nosiłam go ze sobą.
P.S. 2
Ten post miał się ukazać 3 dni temu, ale wordpress zrobił nam psikusa i zapomniał o publikacji… A że na Sulawesi kiepsko z Internetem dopiero dzisiaj udało mi się dorwać w miarę stabilne łącze. Przez następny tydzień będziemy zupełnie odcięci. Jutro ruszamy na wyspy Togian, do których nie dociera nawet zasięg komórkowy. Ma to swoje plusy. Odrobina cyfrowego detoksu nie może być taka zła 😉 Zatem do zobaczenia za kilka(naście) dni. Wtedy posty się posypią 😀
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments