Przyjaciół poznaje się… w drodze
– Cześć, jesteśmy Irene i Dominique ze Szwajcarii. Długo jesteście w Chinach? – usłyszeliśmy w niedużym hotelu w Kangding chwilę po zameldowaniu. Miły uśmiech nie zapowiadał, że przyjaciół poznaje się… w drodze.
Czasami jest tak, że między ludźmi coś zaskakuje. W niektórych przypadkach nazywa się to miłością od pierwszego wejrzenia (w którą nie do końca wierzę), w innych jest to nadawanie na tych samych falach i przyjaźń. Tak było w naszym przypadku. Z Irene i Dominique poznaliśmy się w Chinach i siłą rzeczy spotkaliśmy się dwukrotnie w kolejnych syczuańskich miejscowościach. Jechaliśmy w tym samym kierunku, mniej więcej w tym samym rytmie. Po kilku dniach przypadkowego wpadania na siebie pomyśleliśmy, że przypadków nie ma i że to ciągłe wpadanie na siebie ma jakiś sens. Stwierdziliśmy, że pora po prostu choć przez chwilę podróżować razem.
Szybko okazało się, że więcej nas łączy niż dzieli. Podobne spojrzenie na świat, filozofia podróżowania, tempo, atrakcje i miejsca które nas interesują i te, od których nas odrzuca. Wspólnie spędzony czas w Chinach był świetny. Nigdy nie brakowało nam tematów do rozmowy, a jednocześnie potrafiliśmy zostawić sobie pewien bufor bezpieczeństwa – prywatną przestrzeń – żeby popracować na blogu czy poczytać.
Piszę te słowa w autobusie, który w tej chwili rusza z malezyjskiego Ipoh do Cameron Highlands, gdzie byliśmy kilka dni temu. Za nami siedzą Irene i Dominique, a do Cameron Highlands wracamy, bo chcemy pobyć dłużej z przyjaciółmi. Jak to? – pomyślisz – Oszaleliście? Wracacie w to samo miejsce?
Ano wracamy i całkiem nam z tym dobrze. Mamy jeszcze kilka dni zanim przekroczymy ponownie granicę między Malezją i Tajlandią. Dlaczego zatem nie spędzić tego czasu wspólnie, nawet jeśli oznacza to powrót do Cameron Highlands (które swoją drogą bardzo nam się spodobało)? W końcu nic i nikt nas nie goni…
To nie pierwszy raz kiedy spotykamy się z Irene i Dominique na azjatyckim szlaku. Po Chinach nasze drogi się rozeszły. Nasi szwajcarscy przyjaciele przekroczyli granicę z Wietnamem, a my wróciliśmy na Święta do Europy. Nasz powrót do Azji był jednak skoordynowany – mieliśmy się spotkać w Bangkoku i tak też się stało. Musieliśmy nadrobić trzy miesiące, więc opowieściom nie było końca. Poza jedzeniem tajsko-europejskich pyszności, udało nam się pojechać o Ayutthayi. Jeśli nie widziałeś kambodżańskiego Angkor Wat, Ayutthaya jest dla ciebie. Jeśli widziałeś… cóż, szczęka ci nie opadnie, ale i tak polecam. To tak miła odmiana w stosunku do głośnego Bangkoku.
Ayutthaya była kiedyś jednym z najważniejszych miast regionu, stolicą potężnego Syjamu i to przez bagatela ponad 400 lat. To co widać dzisiaj to zaledwie cień dawnej świetności, ale przy odrobinie wyobraźni łatwo dostrzec splendor dawnych czasów. Ayutthaya jest popularną jednodniową wycieczką z Bangkoku i wiele agencji ma ją w swojej ofercie. Niesamowicie łatwo jednak zobaczyć Ayutthayę na własną rękę. Wystarczy wsiąść w pociąg w Bangkoku, a następnie już w Ayutthayi wynająć rower i zaopatrzyć się w mapkę z zaznaczonymi świątyniami (dostępna za darmo w większości wypożyczalni). I tyle. W przerwie między jedną a drugą świątynią można zatrzymać się na orzeźwiający sok albo niedrogi obiad. Przyjemnie, łatwo i tanio.
Wracając jednak do przyjaźni… Wbrew pozorom niełatwo znaleźć przyjaciół – podróżników. W końcu każdy z nas podróżuje nieco inaczej, a podróż wydobywa wszystkie drobne nieporozumienia, ukazuje niby nic nieznaczące konflikty, wyciąga na powierzchnię nerwy, brak cierpliwości i agresję. Upał, zimno, głód, pragnienie, niepewność są naszym towarzyszem naprawdę często. Podróżując w parze bywa czasami ciężko, a co dopiero w większej grupie! W takiej sytuacji naprawdę wiele czynników musi „zaskoczyć”. W przypadku naszej polsko-hiszpańsko-szwajcarskiej przyjaźni pojawiło się kilka kluczowych kwestii, które sprawiły, że chyba możemy śmiało razem podróżować i być przyjaciółmi. Po pierwsze, lubimy dobrze zjeść. Jedzenie zarówno w drodze, jak i w „normalnym” życiu stanowi jeden z najważniejszych elementów. Możemy godzinami rozmawiać o jedzeniu. Mamy podobny gust i lubimy te same smaki. Po drugie, nasza filozofia podróżowania jest bardzo zbliżona. Nie mamy ściśle określonego celu i jesteśmy elastyczni. Przywiązujemy większą wagę do doświadczeń niż do atrakcji samych w sobie. Wolimy coś poczuć niż tylko zobaczyć. Nieważne czy będzie to zimno tybetańskich gór czy ostre krawędzie rafy koralowej. Po trzecie, poznaliśmy się na tyle dobrze, że chcemy spędzić ze sobą czas i dlatego jesteśmy gotowi na modyfikację trasy czy dostosowanie się jedno do drugiego. Dobrze czujemy się we własnym towarzystwie, a to w końcu jest najważniejsze!
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments