Sagada, czyli wyższy poziom turystycznej mafii + kilka rad praktycznych
Na początku nic nie zapowiadało, że Sagada zafunduje nam kolejny stopień wtajemniczenia w procederze, który na Filipinach (i nie tylko) ma się doskonale, a który określamy mianem turystycznej mafii.
Sagada to górskie miasteczko w paśmie Cordillera na północy wyspy Luzon. Miejscowi próbują sprzedać ją jako „filipińskie Shangri La” – porównanie zdecydowanie na wyrost. Choć nie ukrywam, że liczyliśmy na znalezienie tutaj naszej małej oazy i w sumie w temacie zakwaterowania nawet nam się udało. Duże nadzieje pokładaliśmy też w samej Sagadzie, a raczej okolicy. Wreszcie z okna widzimy las! Być może wydaje ci się to przesadzone, ale choć uwielbiam palmy, to przede wszystkim kocham las. I zawsze mi go brakuje w krajach tropikalnych. Jest też chłodno, ale nie zimno. Tak w sam raz – w granicach 20 – 25 stopni w dzień, 15 – 17 w nocy. Nie marzniemy i nie pocimy się. Czego chcieć więcej? Spacerów i wędrówek! Tego nam brakuje. Las i zielone wzgórza, które mamy na wyciągnięcie ręki aż proszą się o eksplorację.
Ruszamy zatem. Uzbrojeni w mapę w telefonie (oczywiście niezastąpione maps.me) i bilet potwierdzający, że uiściliśmy lokalną opłatę turystyczną, idziemy spacerem w stronę kościoła, który widzimy z okien naszego pokoju. Podobno zaraz za nim rozpoczyna się szlak do Echo Valley. Chcemy wreszcie pochodzić po lesie i nacieszyć się ciszą. Jakie jest nasze zaskoczenie kiedy drogę blokuje nam pani żądająca opłaty. Obok stoi drewniana budka i wielki kajet, w którym mamy się wpisać. OK, to tylko 10 peso, więc nie ma histerii. Jednak po chwili pani spogląda na nas podejrzliwie i kiedy jej towarzyszka śmieje nam się w twarz, z satysfakcją pyta się gdzie jest nasz przewodnik. Nie mamy przewodnika. Chcemy pójść na spacer szlakiem, który ma półtora metra szerokości – raczej się nie zgubimy, wyjaśniamy.
Okazuje się, że bez przewodnika nie pójdziemy. Śmiech pani numer 2 zaczyna działać mi na nerwy, a błogostan, który towarzyszył mi przed chwilą zamienia się w złość. Czytaliśmy i słyszeliśmy o przewodnikowej mafii w Sagadzie, ale nie spodziewaliśmy się, że de facto nie będziemy mogli wejść na żadną ścieżkę poza miastem. Wkurzeni i zniesmaczeni wracamy do informacji turystycznej. Odpalamy też wikitravel, gdzie cały proceder jest szczegółowo opisany z adnotacją, że nikt nie ma prawa wymusić na nas zatrudnienie przewodnika (który bagatela na 2 godzinny spacer po Echo Valley kosztuje 1000 peso, czyli blisko 20 euro – 2/3 naszego maksymalnego dziennego budżetu). W informacji turystycznej otrzymujemy mapkę, na której pani zaznacza TRZY miejsca, które możemy zobaczyć bez przewodnika – zakład garncarski, kościół i wiszące trumny (których niestety nie udało nam się znaleźć). W pozostałe musimy albo dołączyć do grupy albo wynająć przewodnika dla nas. Po tym wyjaśnieniu idziemy na policję (bo przy wejściu do Echo Valley grożono nam policją – dlatego zrezygnowaliśmy). Jakie jest nasze zaskoczenie kiedy przemili panowie policjanci całkowicie zaprzeczają i informacji turystycznej i pani z budki. Rzeczywiście rada miasta uchwaliła lokalną ustawę, zgodnie z którą turyści POWINNI poruszać się po szlakach w towarzystwie przewodnika, ale nie jest to obowiązkowe, a raczej sugerowane. Wyjątkiem są jaskinie, które rzeczywiście trzeba eksplorować z przewodnikiem (i jest to zrozumiałe).
No i teraz mam dylemat. Sporo wiem o turystyce, a szczególnie dużo o turystyce zrównoważonej i wspólnotowej – jednym z głównych tematów mojego doktoratu była właśnie zrównoważona turystyka w peruwiańskich Andach i choć bardzo się staram, nie jestem w stanie zrozumieć logiki mieszkańców Sagady. Poza rolnictwem, całe miasteczko żyje z turystyki. Każdy turysta musi uiścić opłatę po przyjeździe do miasta. Niezliczona ilość hoteli, restauracji i sklepów z pamiątkami obsługuje przede wszystkim turystów filipińskich, którzy co weekend przyjeżdżają do Sagady, żeby odpocząć od zgiełku Manili. Turyści wynajmują samochody z kierowcą, płacą za przejazd jeepneyami i autobusami. Dogadzają sobie w lokalnych kawiarniach. Wydają pieniądze. I nie mówimy tu o turystyce sezonowej. Turyści przyjeżdżają do Sagady przez cały rok. W weekendy Sagada pęka w szwach, a w wakacje jest podobno nie do wytrzymania (słowna właścicielki restauracji, w której stołujemy się dzień w dzień).
O ile rozumiem, że każdy chce na turystach ugrać swoje, to jednak zmuszanie mnie groźbami do wynajęcia przewodnika budzi we mnie tylko opór. Nie mówimy o kimś, kto odsłoni przede mną tajemnice kultury filipińskiej, ale o kimś, kto będzie szedł przede mną po szerokiej ścieżce prowadzącej do wodospadu. Chętnie zapłacę przewodnikowi, który opowie mi o tradycjach pogrzebowych, ale po co mi gość, który będzie narzucał tempo, bo zapłaciliśmy za 2 godziny jego czasu? Przecież to się zupełnie mija z celem. To tak jakby w Ustrzykach Górnych postawiono szlabany i zabroniono wychodzenia poza granice miasta. Możesz wejść na Tarnicę, ale tylko z przewodnikiem. Dlaczego? Bo tak ustalili mieszkańcy. Masz 4 godziny na pokonanie całego szlaku, bo tak opracowano trasę i wyceniono pracę przewodnika. Chore!
Kolejnego dnia uzbrojeni w mapkę i bogatsi o informację uzyskane w policji poszliśmy w kierunku ścieżki, która prowadzi do jaskiń. Wejście jest ukryte między sklepami i w żaden sposób niezaznaczone. Oczywiście maps.me daje radę. Kiedy już wchodziliśmy a na horyzoncie widać było wysokie sosny, kolejna rozkrzyczana i agresywna kobieta zablokowała nam drogę. Ignorując ją, zeszliśmy po schodach i choć przez chwilę cieszyliśmy się widokami i ciszą. Niestety po chwili jej wrzaski dotarły i na dół. Mieliśmy dość. Dość turystycznej mafii, dość Sagady i dość Filipin. Znowu.
Zrezygnowałam już z nadziei na spacer po lesie. Nie chce mi się kłócić i słuchać gróźb. Na kolejny spacer wybraliśmy krótką trasę, która nie figuruje na mapie z informacji turystycznej. Nie był mi dany las, ale pola i mały wodospad. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Ogromny niesmak jednak pozostaje.
Siedząc któregoś dnia przy kolacji zaczęliśmy się zastanawiać czy ta pazerność Filipińczyków jest wyjątkowa. I pewnie, że wiele razy czuliśmy się oszukani – wiele osób chce zarobić na turystach. Weźmy na przykład trekking do Everest Base Camp z Shivalaya. Nepalczycy sprytnie zmienili granicę jednego z parków narodowych, żeby zahaczał o tą trasę. Choć turysta pokonuje to miejsce w godzinę i tak musi zapłacić myto. Na Bali płaci się na przykład za każdą atrakcję. Plaża (parking!), wodospad (wstęp + czasami parking), świątynia (wstęp). Są to jednak kwoty symboliczne i do pewnego stopnia zrozumiałe. Ale nigdy nie spotkaliśmy się z narzucanym przez lokalną społeczność obowiązkiem posiadania przewodnika. Być może gdybyśmy byli we wsi, która jest żywym skansenem, w dodatku nie moglibyśmy porozumieć się w żadnym wspólnym języku – wtedy widzę sens przewodnika, który wyjaśnia, tłumaczy, opowiada. Ale w górach, które nie ukrywajmy, nie są Himalajami, tylko raczej wzgórzami? W jakiś sposób czuję, że narusza to moją wolność – skoro nie mogę wejść na żaden szlak to jaki jest w ogóle sens przyjechania w góry? Zdaję sobie sprawę, że większość turystów przyjeżdża do Sagady na jeden dzień – wizyta w jaskini i wiszące trumny – to są rzeczywiście największe atrakcje miasta. Wygodnie jest wykupić wycieczkę i zobaczyć obydwie rzeczy za jednym razem. Pewnie gdybym była na urlopie, zrobiłabym podobnie. Ale być może popołudniu miałabym ochotę po prostu się przejść bez eskorty? Jedyne rozwiązanie to szlaki zaznaczone na maps.me i omijanie miejsc z mapki, którą otrzymuje się po opłaceniu lokalnej opłaty turystycznej.
Teraz żeby nie było, ze Sagada to tylko mafijny koszmar. Wspominałam w poprzednim poście, że udało nam się znaleźć bardzo fajny hostal – to Labanet Lodge. Za 700 peso mieliśmy do dyspozycji czysty pokój z łazienką i dużym balkonem. Internet, jak to na Filipinach, raczej go nie ma niż jest.
Po pieczywo i drożdżówki warto zajrzeć do piekarni (pod górę z miejsca, skąd odjeżdżają jeepneye i autobusy), na kawę do Sagada Brew Coffee, a na obiad lub kolację do Yoghurt Cafe. Nie jest może najtaniej, ale naprawdę warto. Miłe miejsce i pyszne jedzenie.
Do Sagady można dojechać z Baguio (bus kosztuje 212 peso) lub z Bontoc (50 peso). W weekendu kursuje też bus z i do Manili, ale najczęściej jest pełen. Sagada to jedno z ulubionych miejsc weekendowych dla Filipińczyków.
Od piątku do niedzieli z lekko sennego miasteczka zmienia się w zatłoczone Zakopane, dlatego zdecydowanie polecam przyjechać w ciągu tygodnia. Jeśli chcesz przebić się do Vigan, większość powie ci, że musisz wracać do Baguio i stamtąd łapać drugi autobus. Inni powiedzą ci, że musisz wrócić do Bontoc. Nieprawda. Jest piękna trasa przez serce Cordillery. O 7 rano z Sagady rusza autobus do Baguio. Trzeba wysiąść na skrzyżowaniu w Abatan (za Bauko) – bilet kosztuje 45 peso i stamtąd złapać vana jadącego do Cervantes (70 peso). Następnie trzeba złapać vana do skrzyżowanie w Bitalag (150 peso). Jak dobrze pójdzie około południa będziesz w Bitalag i po chwili złapiesz autobus do Vigan (150 peso i ok. 2 godziny drogi). Autobusy przejeżdżają co chwilę – interesują cię te jadące do Vigan i Laoag. Cały proces wygląda na skomplikowany, ale wierz mi, wszystko idzie płynnie i sprawnie. W Vigan byliśmy o 15, czyli cała podróż zajęła nam 8 godzin z 90-minutowym oczekiwaniem na zapełnienie się busa w Cervantes.
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Kasiu! Aż jestem w szoku, że masz takie spostrzeżenia na temat Filipin. Byliśmy w tym samym czasie w Sagadzie 🙂 Przyznaję, że akurat Filipiny skradły nam serca.
Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów podróżniczych
Cześć Dominika! Wierz mi, ja też jestem (byłam) w szoku. Zupełnie czego innego się spodziewałam, ale chyba czasami tak jest, że musimy mieć różne doświadczenia i przygody. Filipiny były dla nas mało łaskawe, za to Malezja ponownie nie rozczarowuje. Może właśnie przez filipińskie rozczarowania, wszystko nabrało teraz nowych barw. Tak czy inaczej, cieszę się, że podobało Ci się na Filipinach i żałuję, że nie spotkałyśmy się w Sagadzie. Może następnym razem w innym miejscu? Pozdrawiam serdecznie!!