Targ w Nyaungshwe. Największa atrakcja nad jeziorem Inle
Nad jeziorem Inle odbywa się cykliczny targ, który co kilka dni przenosi się do kolejnej miejscowości. Mieliśmy szczęście, bo do niewielkiego, acz bardzo turystycznego Nyaungshwe przyjechaliśmy w poniedziałek, a już we środę właśnie tutaj miało odbywać się najważniejsze lokalne targowisko.
Wstaliśmy wcześnie i ruszyliśmy w stronę hali targowej. Od początku widać było, że miasteczko jakby ożyło. Normalnie rano nieco senne, teraz tętniło życiem. Mieszkańcy wracali z obładowanymi koszami. Z siatek wystawały najróżniejsze warzywa i owoce. Lokalne minibusy, czyli de facto rozklekotane pick-upy podjeżdżały jeden za drugim, wypełnione po brzegi kolorowo ubranymi kobietami i produktami wyhodowanymi w przydomowych ogrodach. Na motocykle trudno było zapakować wszystkie zakupione produkty, tyle ich było.
Targ w Nyaungshwe
Kiedy weszliśmy na bazar, trudno było w ogóle przejść. Targ, które odwiedziliśmy poprzedniego dnia i który, owszem, był przyjemny, ale pusty i cichy, dzisiaj tętnił życiem. Kakofonia dźwięków nie dawała zapomnieć, że to najważniejszy dzień w Nyaungshwe. Okazja, żeby zrobić zakupy tanio, a przy okazji nabyć najświeższe produkty.
Czego tam nie było! Świeżo ubite kurczaki, dopiero co złowione ryby naciągnięte niedbale na sznurek, najbardziej soczyste owoce i dorodne warzywa, ubrania, buty, naczynia i garnki, płyty CD, zabawki; psy schowane pod stołami z mięsem, czekające aż spadnie chociaż kawałeczek; koty, spacerujące dostojnie przy piętrzących się na podłodze rybach; dzieci biegające dookoła stoisk z owocami i zabawkami. No i mieszkańcy – zarówno Nyaungshwe jak i przedstawicielki mniejszości etnicznych zamieszkujących pobliskie wzgórza. Jak to w Birmie, nikt nie oszczędza na uśmiechach. I chociaż nie byliśmy jedynymi turystami, czuliśmy się zdecydowaną mniejszością i było to wspaniałe uczucie. Bo choć Nyaungshwe jest bardzo turystyczne, to jednak środowe targowisko jest wydarzeniem przede wszystkim dla mieszkańców.
Nie wiem czy lubisz bazary i targowiska, ale ja uwielbiam. Mam wrażenie, że to kwintesencja duszy danego miejsca i jego mieszkańców. Ten hałas, zgiełk, ruch i ścisk. Każdy coś załatwia, czegoś szuka albo próbuje coś sprzedać. To tutaj najlepiej poczuć duszę miasteczka i jego mieszkańców. To też najczęściej miejsca, gdzie najłatwiej odnaleźć autentyczność, za którą tak gonimy. Chociaż tradycyjnie ubrane kobiety dzierżą w rękach telefony komórkowe, podobnie zresztą jak mnisi, to tak wygląda dzisiejsza Birma – mieszanka tradycji i nowoczesności. Jedno pozostaje bezzmienne – uśmiech i życzliwość Birmańczyków.
Nie będę owijać w bawełnę. Dla mnie samo jezioro Inle jest przereklamowane. To co naprawdę zapisało się w mojej pamięci to właśnie targ w Nyaungshwe i okolice jeziora, ale o tym w kolejnym poście.
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments