Turtuk – Pakistan czy Indie?
Tak naprawdę wcale nie chcieliśmy jechać do Turtuk. Ta wioska leżąca 7 km od granicy z Pakistanem wydawała się nam końcem świata, baliśmy się też trochę jakości dróg. Ale dla kogo są wyzwania? Ostatecznie stwierdziliśmy, że miejsce które do 1971 roku znajdowało się w granicach Pakistanu, a dzisiaj szczyci się silną lokalną kulturą, jest warte wizyty.
Turtuk, czyli co?
Turtuk znajduje się na końcu doliny Nubry, odciętej od świata pustynnej okolicy, którą przecinają dwie rzeki – Shyok i Nubra. Żeby dojechać do Turtuk z Leh, trzeba najpierw przejechać przez osławioną przełęcz Khardung, o której pisałam tutaj. Następnie czeka nas kilka godzin podróży wzdłuż oszałamiającej doliny. Po drodze można dojrzeć wielbłądy i jaki, a to wszystko w otoczeniu majestatycznych szczytów i… setek wojskowych, którzy stacjonują w kilku garnizonach. To strategiczne miejsce, rzut beretem od granicy z Pakistanem i Indiami. Dla mieszkańców okolicznych wiosek, szczególnie głębiej w dolinie stanowimy nie lada atrakcję. Chyba niewielu „białasów” na motocyklach zapuszcza się w te okolice.
Po czterech godzinach dojeżdżamy do Turtuk. Wioska nie robi na nas wrażenia, ba, jesteśmy wręcz rozczarowani. Ot kilka domów przy piaszczystej drodze. Owszem, widać, że mieszkańcy to muzułmanie. Podziwiamy brody mężczyzn i kolorowe szale kobiet, ale o co tyle szumu? Sięgamy do przewodnika i okazuje się, że jesteśmy w dolnej wiosce.
Górna, czyli właściwa część Turtuk dostępna jest tylko dla piechurów. Parkujemy motocykl i urokliwym mostem przechodzimy do magicznej krainy.
Widok psują nieco tłumy indyjskich turystów, którzy nieco zagubieni pytają nas co tu jest do zobaczenia. Nie do końca wiemy co odpowiedzieć, więc dyplomatycznie udajemy, że nie rozumiemy. Po chwili witają nas roześmiani mieszkańcy. Na migi próbujemy się dogadać i rezolutny kilkunastoletni chłopiec w mig łapie, że szukamy noclegu. Maszerujemy za nim jak urzeczeni, mijając ukwiecone małe domy, otoczone cementowymi ścieżkami, wzdłuż których płyną strumienie nawadniające pola. Pola wyrastają poniżej domów. Pszenica i jęczmień rośnie tutaj jak szalona, ale najważniejsze są morele. Drzewa rosną wszędzie, a gałęzie uginają się pod ciężarem owoców. To stąd pochodzą najsłodsze suszone morele w Indiach. Klimat sprzyja rolnictwu.
Turtuk znajduje się na wysokości 2800 m, wody jest tutaj pod dostatkiem, a gleba jest żyzna. Nie ma miejsca na automatyzację, wszystko robione jest spracowanymi rękami mieszkańców. Pestycydy są tutaj nieznanym wynalazkiem, a najlepszym nawozem jest gnojówka, której intensywny aromat unosi się w powietrzu. Do pomocy wykorzystywane są wszechobecne osiołki (kocham je nieodwzajemnioną miłością), a woda dystrybuowana jest gęstą siecią kanałów. Szum drzew, szmer wody i rżenie osiołków to trzy rzeczy, które zawsze będą kojarzyły mi się z Turtuk.
Trafiamy do niewielkiego homestay. Czysto jak w naszym guesthousie w Leh, a to dla nas najlepsza rekomendacja. Otrzymujemy do naszej dyspozycji dwuosobowy pokój. Łazienkę i jadalnię dzielimy z czwórką Koreańczyków. Szybko znajdujemy wspólny język. Wymieniamy się spostrzeżeniami z naszych podróży, dużo się przy tym śmiejąc.
Wracając jednak do Turtuk. O wyjątkowości tego miejsca świadczą nie tylko ekologiczne morele i jęczmień, lecz przede wszystkim wyjątkowi mieszkańcy o silnym poczuciu tożsamości. Określają się jako Balti. Są muzułmanami. Piszą w urdu, ale rozmawiają w balti. Co nieco o tej ciekawej kulturze dowiedzieliśmy się od naszego gospodarza, który całkiem nieźle mówi po angielsku. Urodził się po 1971 roku, czuje się więc Indusem, choć na pierwszym miejscu przedstawia się jako Balti. Jego rodzice natomiast bardziej utożsamiają się z Pakistanem. I tak w jednej wiosce żyją w zgodzie Indusi i Pakistańczycy. Wszyscy niezwykle dumni z bycia Balti i bardzo otwarci.
Choć przepaść językowa była ogromna, udało nam się porozmawiać nie tylko z naszym gospodarzem, ale również z 17-letnią uczennicą szkoły średnIej, która aż się rwała, żeby poćwiczyć trochę angielski. Jak ze śmiechem zdradziła w przypływie kobiecej szczerości, nie chce szukać męża w Turtuk. Planuje w tym celu udać się do Leh, zaznać nieco bardziej światowego życia, a potem wrócić do Turtuk z pracowitym mężem, który będzie pomagał jej w domu. Jej dość proste, acz doskonale sprecyzowane i życiowe priorytety zrobiły na mnie duże wrażenie. Później dodała, że Turtuk funkcjonuje dzięki kobietom, które zajmują się zwierzętami, uprawiają warzywa i owoce, prowadzą dom i wychowują dzieci. Na moje pytanie o mężczyzn i ich rolę, zarówno moja rozmówczyni jak i jej towarzyszki, którym wszystko na bieżąco tłumaczyła, serdecznie się roześmiały. Nie do końca wiedząc jak interpretować tą reakcję, zaczęłam śmiać się z nimi. Wytworzyła się między nami nić kobiecej solidarności. Na co się to przełożyło? Kiedy kilka godzin później spacerowaliśmy z Victorem po betOnowych ścieżkach wzdłuż kanałów irygacyjnych, odniosłam wrażenie, że każda kobieta, którą mijaliśmy po drodze usiłowała ze mną porozmawiać. Taką dawkę życzliwości, uśmiechu i zainteresowania zażyliśmy ostatnio w Iranie. Po raz kolejny muzułmanie utwierdzili nas w przekonaniu, że dobroć potrafi być powszechna. I niech tak pozostanie.
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Muszę to rozważyć, jednak chyba masz rację.
W temacie dobroci? Ta podroz dalej nas w tym utwierdza 🙂