(utracony) Raj na Koh Lipe
Złoty piasek łaskocze cię w stopy, wiatr rozwiewa włosy, a słońce razi w oczy. Jest gorąco, a turkusowe morze kusi i zachęca do kąpieli. Popijasz zimne piwo i słyszysz szum poruszanych wiatrem liści ogromnych palm, dających ci cień. Jesteś na tropikalnej wyspie, raju na ziemi. Co czujesz? Ciepłe promienie słońca muskające twoją skórę, sól na łydkach kiedy spacerujesz mocząc nogi w ciepłym morzu, rozmarzenie kiedy podziwiasz zachód słońca; raj na Koh Lipe, tajskiej wyspie, która dla nas stała się rajem utraconym.
Przyjeżdżając gdzieś na kilka dni, wskakujemy w stworzoną dla nas rolę szczęśliwych turystów. Tak też chcemy się czuć. Znajdujemy się w wyobrażeniu raju, miejscu wyidealizowanym i dalekim od rzeczywistości. Zamykamy oczy na wszystko co brzydkie i niepasujące do mydlanej bańki, w której się znaleźliśmy. My też wpadliśmy w tą pułapkę.
Raj na Koh Lipe
Koh Lipe jest jedną z kilkudziesięciu rajskich i malowniczych wysp wchodzących w skład Parku Narodowego Tarutao. Zapewne kilkanaście lat sama była taką wyspą – z pięknymi plażami, dziewiczą dżunglą, miejsce pustym i naturalnym. Będąc na Koh Lipe można to sobie łatwo wyobrazić. Jeśli patrząc na dwie główne plaże (Pattaya i Sunrise) wymażesz oczami wyobraźni setki łódek, zasłaniających widok i uniemożliwiających kąpiel w morzu, zobaczysz plażę idealną – długą i szeroką; z drobnym, białym piaskiem. A woda? Przejrzysta i turkusowa, z bujną rafą koralową i setkami kolorowych rybek. Nic, tylko wskakiwać z maską na głowie i podziwiać podwodny świat! Tak jak napisałam, szczęśliwcy, którzy byli na Koh Lipe kilkanaście lat temu zapewne właśnie tak spędzali czas. Dzisiaj wyspa przedstawia sobą zupełnie inny obraz, a przedsmak tego co cię czeka, poczujesz już kiedy rozpoczniesz podróż łodzią na Koh Lipe.
W drodze do raju
Na pokładzie naszej łodzi są sami Tajowie. Ruszamy z przystani Pak Bhara jako jedna z kilku łodzi. Sezon się już skończył, więc zupełnie nie rozumiemy dokąd ci wszyscy ludzie płyną. Nasza podróż trwa zaledwie kilka minut kiedy łódź nagle staje w kolejce do przystani. Niemożliwe, żebyśmy byli już na Koh Lipe! Poza tym na Koh Lipe nie ma przystani, a przez burtę wyraźnie widzę betonowe podpory i pomost, przy którym z łodzi wysypują się pasażerowie. Są jak mrówki, czym prędzej lecą do kasy biletowej, żeby kupić bilet wstępu na zapchaną do granic możliwości plażę. Rozpychają się łokciami, walczą o kawałek przestrzeni, żeby cyknąć zdjęcie.
Przyglądam się temu z nieskrywanym zaskoczeniem. Po pierwsze, rozpoczyna się monsun i teoretycznie nie powinno być tutaj turystów. Po drugie, dlaczego łódka się tutaj w ogóle zatrzymała? Oczywiście wszystko jest doskonale zaplanowanym i skoordynowanym tajskim biznesem. Łódki obowiązkowo zatrzymują się na wyspie, na którą wstęp jest płatny. Dlaczego płatny? Bo jesteśmy w parku narodowym, tym samym, w skład którego wchodzi Koh Lipe.
Zostajemy na przystani i przyglądamy się temu wszystkiemu mocno zaskoczeni (zniesmaczeni?). Momentalnie tracimy orientację i nie wiemy która łódź jest nasza. Wszystkie wyglądają tak samo. Wysadzają pasażerów, po czym odpływają, żeby zrobić miejsce kolejnym. Po kilkunastu minutach wracają, a strażnik przez megafon zwołuje mrówki, czyli nas. Problem polega na tym, że mówi po tajsku. Cudem trafiamy na naszą łódź (rozpoznajemy jednego ze współpasażerów), żeby po kolejnych kilkunastu minutach zatrzymać się znowu. Nie tylko my, ale kilkanaście łodzi, płynących z Pak Bhara na Koh Lipe. Jedna łódka obok drugiej ustawia się w kolejce, żeby pasażerowie mogli zrobić zdjęcie kolejnej plaży.
Zostajemy na pokładzie i palimy papierosa z załogą. Tracimy nadzieję, że dopłyniemy na Koh Lipe. W końcu naszym oczom ukazuje się przerażający widok. Plaża szczelnie zablokowana łodziami – zarówno klasycznymi tajskim long tail boats jak i motorówkami. Okazuje się dotarliśmy. Ale gdzie ten raj na Koh Lipe?
Wyskakujemy wprost do wody. Wspomniałam, że na Koh Lipe nie ma przystani, rzekomo ze względu na ochronę przyrody. Rzekomo, bo przez to, że nie ma przystani, dziesiątki, jeśli nie setki łodzi skutecznie zapełniają całą linię brzegową. Nie chcę nawet myśleć jak wygląda rafa koralowa wzdłuż plaży. Trafiliśmy na Koh Lipe, wyspę, która kiedyś była spełnieniem marzeń każdego poszukiwacza plaży idealnej. Teraz pozostał tylko cień dawnej świetności, tabuny turystów i dużo śmieci.
Utracony raj
Po tym nieco przydługim wstępie pewnie wyrobiłeś/aś sobie opinię. Nasze pierwsze wrażenie było właśnie takie. Złe. Po uiszczeniu opłaty za wstęp na wyspę (w końcu znajduje się ona w granicach parku narodowego), pierwsze co zobaczyliśmy to rozgrzebaną budowę i góry śmieci.
Przygnębiający widok. Może znowu zgubiły nas nasze oczekiwania? Na Koh Lipe trafiliśmy z polecenia kilku osób, których poznaliśmy po drodze. Przyciągnęła nas tutaj perspektywa snorkelingowania wprost z plaży. Liczyliśmy na przejrzystą wodą, rajską plażę z bielutkim piaskiem i wspaniały podwodny świat. Dlatego też kiedy trafiliśmy na słynną Sunrise Beach, prawie się rozpłakałam. Jak plaża długa, cała była zablokowana łódkami. Ciężko było spacerować między ruszającymi się linami, nie wspominając o kąpieli. Wszechobecny hałas silników świdrował mój mózg od 6 rano do późnych godzin wieczornych. Obrazu dopełniała pazerność przedstawicieli lokalnej infrastruktury turystycznej. Masz ochotę na snorkel? Zapłać osobno za płetwy, rurkę i maskę. I to słono. A najlepiej wykup wycieczkę, bo przecież nie chcesz, żeby trafiła cię przepływająca obok motorówka. Jakoś nie mogliśmy się odnaleźć w tej turystycznej machinie.
Oaza w Castaway Resort
Z jednej strony rozczarowanie wyspą, z którą wiązaliśmy ogromne nadzieje, z drugiej powiew luksusu. Można powiedzieć, że mieliśmy szczęście w nieszczęściu, ponieważ trafiliśmy do legendarnego miejsca na Koh Lipe. Castaway Resort to w zasadzie instytucja na wyspie. Duży resort wspomagający zwierzęta, wprowadzający ekologiczne rozwiązania i dysponujący ślicznymi bungalowami przy samej plaży. Nie spodziewaj się klimatyzacji ani wi-fi w pokoju. To miejsce do odpoczynku i cyfrowego detoksu. Zamiast klimatyzacji, przewiewny bambus. Zamiast internetu, hamak. To miejsce nie na nasz budżet, dlatego jesteśmy ogromnie wdzięczni, że kierownictwo resortu po prostu nas zaprosiło. Myślę, że gdyby nie Castaway, od razu po przyjeździe wrócilibyśmy na kontynent.
Naprawdę tak źle?
To zapewne kwestia oczekiwań, a moje były bardzo wygórowane. Teraz już wiem, zawsze bierz poprawkę na to, co opowiadają inni (to samo tyczy się ciebie i tego bloga, być może twoja percepcja wyspy będzie inna), a już szczególnie w Tajlandii. Zatem czy naprawdę było tak źle na Koh Lipe?
I tak i nie. Zacznijmy od tego, że Koh Lipe to mała wyspa. Można ją przejść wszerz i wzdłuż w ciągu kilku godzin. Oczywiście nadal można znaleźć urokliwe i puste zakątki, ale jeśli marzysz o rajskiej, długiej plaży, to raczej pomyśl nad inną wyspą. Właśnie to było dla mnie największym rozczarowaniem. Jak głupia cieszyłam się na snorkel prosto z plaży, marzyłam o kąpieli o wschodzie słońca i długich spacerach brzegiem morza. I naprawdę nie przesadzam kiedy mówię, że prawie się rozpłakałam kiedy zobaczyłam słynną Sunrise Beach. Linia brzegowa była tak skutecznie zablokowana łódkami, że ciężko było w ogóle wejść do wody, a spacerowanie po plaży przypominało skakanie na gumie. Tylko zamiast gumy przeskakiwaliśmy przez brudne liny. Oczywiście można tylko pomarzyć o kąpieli, a snorkel prosto z plaży to dobra opcja dla najodważniejszych śmiałków. Dlaczego? Ponieważ wzdłuż Sunrise Beach przez cały dzień pływają łodzie motorowe i nie chciałabym trafić na żadną z nich kiedy będę podziwiała podwodny świat.
Wyspa żyje z turystyki, zatem niczego ci tutaj nie zabraknie. 7Eleven, bankomaty, restauracje serwujące przysmaki z całego świata, bary z piwem z kija i tropikalnymi drinkami, hotele na każdą kieszeń. Doskonale sobie z tego zdawałam sprawę, ale nie spodziewałam się chyba takiej komerchy, tłumów, choć jesteśmy po sezonie (jak musi być w sezonie?) no a gwoździem do trumny był temat plaż i kąpieli.
Snorkel na Koh Lipe
Zamiast oglądać podwodny świat na własną rękę, wybraliśmy się na całodniową snorkelingową wycieczkę. Koszt był niewiele większy od wynajęcia maski z rurką i płetwami, a przynajmniej mieliśmy szansę na zobaczenie kilku różnych miejsc. W punkcie zbiórki stawiliśmy się punktualnie. My i kilkadziesiąt innych turystów. Trzeba przyznać, że Tajowie opracowali system przydzielania turystów do poszczególnych łódek do perfekcji. Pół godzinki i byliśmy na naszej łódce, razem z trójką tajskich turystów i parą Anglików. Oczywiście wszystkie łódki jak jeden mąż płynęły w te same miejsca.
Niekwestionowaną zaletą sportów wodnych w Azji południowo-wschodniej jest to, że azjatyccy turyści w większości nie potrafią pływać. Wskakują do wody w kamizelkach ratunkowych i w pozycji pionowej (!) zanurzają głowę, nie oddalając się od łódki dalej niż 5 – 10 metrów. Tym lepiej dla nas! Po początkowym przerażeniu (kiedy zobaczyliśmy hordy turystów i dziesiątki łódek), z zadowoleniem stwierdziliśmy, że wystarczy oddalić się kilkanaście metrów od łodzi i można spokojnie snorkelingować. Nie, żeby snorkel rzucił nas na kolana… ale było przyjemnie, z każdym kolejnym miejscem ubywało łódek i turystów. W ostatnim miejscu byliśmy jednymi z niewielu, którzy wskoczyli do wody, a był to zdecydowanie hit wycieczki.
To, co najbardziej mnie zaskakuje to pochlebne opinie o Koh Lipe. Niezależnie od tego czy zajrzę na blogi polsko- angielsko- czy hiszpańskojęzyczne, wikitravel czy Lonely Planet, wszyscy jak jeden mąż rozpływają się w zachwytach. I zastanawiam się czy ze mną jest wszystko w porządku? Czy w głowie mi się poprzewracało i oczekuję nie wiadomo czego? Nie dalej jak kilka dni bardzo prestiżowy hiszpańskojęzyczny blog o Tajlandii opublikował post przedstawiający Koh Lipe jako raj na ziemi. I kiedy czytałam też post nie mogłam pozbyć się myśli, że mówimy o dwóch zupełnie różnych wyspach.
Jak wiele zależy od naszych oczekiwań! Jestem sobie w stanie wyobrazić (choć nie jest mi łatwo), że Koh Lipe może się podobać. Dla kogoś kto szuka imprezy, ale nie chodzi mu o szalone full moon party czy dla kogoś kto marzy o odrobinie luksusu, ale niekoniecznie o odkrywaniu podwodnego świata, bo wystarczą mu spacery po plaży i ładne widoki, Koh Lipe może być ciekawym miejsce. Trzeba przyznać, że oferuje też sporo atrakcji. Snorkel, nurkowanie, zwiedzanie okolicznych wysp z pokładu wynajętej long tail boat, opłynięcie Koh Lipe kajakiem, spacery, jedzenie, picie… Grunt to nie nastawiać się, że trafisz do raju na ziemi.
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Jesteśmy właśnie w Tajlandii i szukamy wyspy jak najmniej turystycznej. Myśleliśmy, że właśnie może Koh Lipe będzie tą najlepszą, ale z Waszego opisu już wiemy, że raczej nie. Też bardzo nie lubimy wszechobecnych łódek przy plaży, dlatego naprawdę cieszymy się, że dostaliście ten post. Pozdrawiamy ?
Ola, dzięki za dobre słowo i bardzo się cieszę, że post okazał się pomocny. Koh Lipe była dla nas mega rozczarowaniem, ale już Koh Phayam okazała się super. Słyszeliśmy też same superlatywy na temat wysp w okolicy Trang. Jeśli mnie pamięć nie byli, znajomi byli zachwyceni Koh Mook. Zresztą kiedy byliśmy w Trang, właściciel hostalu, w którym się zatrzymaliśmy mocno ostrzegał nas przed Koh Lipe i zachęcał właśnie do Koh Mook i Koh Kradan. Daj koniecznie znać którą wyspę ostatecznie wybraliście i jak wrażenia. Pozdrowienia i udanego pobytu w Tajlandii!!
Właśnie siedzę w małym hoteliku na Langkawi. Ostatnie dni spędziliśmy na ko lipe i z jadenej strony to fakt że przemysł turystyczny robi co chce, ale z drugiej trochę żal nam było bo poznaliśmy fajnych ludzi, odkryliśmy swoje miejsca i weszliśmy w rytm wyspy. Październik (bezpieczniej właśnie w pobliżu 10tego) jest tam bardzo przyjemny, zgłosicie się do trash hero w każdy poniedziałek, znajdziecie coś super dobrego na walking Street. Ale zdecydowanie ta wyspa ma termin ważności do spożycia, przejada się siedzenie w tym czy tamtym barze, kasa leci nic się nie zmienia 😉 teraz Malezja.
No i jak? Malezja lepsza? Sorry za wstręty poślizg w odpowiedzi, ale dostępność neta w Australii nie rozpieszcza.
Paweł, z Lipe jest jak z każdym miejscem chyba. Jeśli się postarasz, znajdziesz coś dla siebie. Cieszę się, że udało Wam się, szczególnie po wszystkich przygodach po drodze. Ściski gorące z zadziwiająco rześkiej zachodniej Australii!
Tajlandia najpiękniej wygląda na pocztówkach. Ale i tak warto ją zobaczyć.
Zapewniam, że wszystko z Tobą w porządku 😉 Z tego co opisałaś, to miejsce niewiele ma wspólnego z wymarzonym rajem na ziemi i z pewnością można znaleźć miejsca bardziej godne porównania do raju.
Fajnie, że piszesz uczciwie, nie tylko o zachwytach, ale i wadach miejsc, bardzo tego brakuje w sieci…
Pozdrawiam ciepło.
Arletta, dzięki wielkie! Takie komentarze jak Twój bardzo dużo dla mnie znaczą. Tymczasem dobiliśmy do Indonezji i tutaj znajdziemy ten plażowy raj, jestem tego pewna! 😉 Ściski!!