W mało sielskim Hsipaw
Spotkani po drodze turyści przedstawiali nam Hsipaw bardziej jako górską wioskę niż miasteczko. Tym bardziej byliśmy zaskoczeni kiedy przed 5 rano wysiedliśmy z autobusu, przesiedliśmy się do tuk-tuka i pomknęliśmy ulicami nie miasteczka, ale birmańskiego miasta. Witryny sklepowe, zaparkowane samochody, liczne hotele i restauracje, a także główna droga przecinająca Hsipaw nie zrobiły dobrego pierwszego wrażenia. Zmęczeni nocną jazdą wzięliśmy prysznic, zawinęliśmy się w prześcieradło i poszliśmy spać. Nie na długo. Po godzinie obudziły nas klaksony samochodów i hałas dochodzący z przejeżdżających ciężarówek. Nasz hotel znajdował się przy jednej z głównych ulic i wiedziałam, że szybko zrobię użytek z zatyczek do uszu.
Hsipaw. Pierwsze wrażenia
Hsipaw nie jest urokliwe na pierwszy rzut oka. Jest głośne, zapylone i zatłoczone. Nie ma chodników (ale to akurat norma, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić). Z centrum nie widać okolicznych wzgórz. Malownicza rzeka chowa się za rzędami budynków. Jak to często jednak bywa, wystarczy wyjść z centrum, zagłębić się w boczne uliczki i miasto ukazuje inną twarz. Tak było i w tym przypadku.
Niespodziewana uroczystość
Za pierwszy cel obraliśmy klasztor Shwekyang i znajdującą się nieopodal pagodę. Choć było dopiero około 10 rano, zdążyło zrobić się już bardzo gorąco. Z daleka było widać, że na terenie klasztoru coś się dzieje. Co chwilę wchodzili i wychodzili elegancko ubrani ludzie, podjeżdżały samochody.
Kiedy przekroczyliśmy prób klasztoru znaleźliśmy się w środku ceremonii. Grała muzyka, a profesjonalni fotografowie robili zdjęcia. Przed nami odbywał się taneczny pokaz – elegancko ubrani tancerze z gracją ruszali się w rytm dochodzącej z głośników muzyki. Grupka wymalowanych dzieci pozowała do zdjęć. Nie mieliśmy pojęcia co jest grane, ale wszyscy życzliwie się do nas uśmiechali i zapraszali do środka. Nawet nie wiem jak to się stało, ale po chwili siedzieliśmy przy suto zastawionym stole i serwowano nam jedzenie. Na podłodze rozstawione były niskie stoliki, dookoła których siadali zaproszeni goście. Ewidentnie trafiliśmy na obiad. Zamiast jeść, cykałam zdjęcia jak szalona kiedy nagle mój aparat się zaciął. Odłożyłam go na bok, bo dookoła działy się ważniejsze rzeczy.
Dosiadł się do nas gospodarz. Majętny Birmańczyk, żyjący od 20 lat w USA. Przyleciał do Mjanmy ze swoją rodziną, aby jego kilkuletnia córeczka została dopuszczona do ważnego obrzędu – odpowiednika katolickiego chrztu. Zupełnie przez przypadek trafiliśmy na pierwszy dzień z dwudniowych obchodów tego niezwykle ważnego święta. Jedliśmy, piliśmy, próbowaliśmy zrozumieć cokolwiek z tego co się dzieje dookoła. Jedynymi osobami mówiącymi po angielsku był wspomniany gospodarz i jego matka. Obydwoje zajęci rozmową z gośćmi. Było nam trochę głupio, w końcu zupełnie przypadkowo trafiliśmy na tak ważną uroczystość. Wszyscy jednak byli niesamowicie życzliwi. Jak to w Mjanmie – uśmiechy nie schodziły z twarzy ani nam ani Birmańczykom.
Pokrzepieni, napojeni i posileni wróciliśmy do głośnego centrum. Zlokalizowaliśmy lokalny bar z piwem marki Myanmar, po czym spacerem poszliśmy nad rzekę. Hsipaw leży nad urokliwą Mytinge i moim zdaniem to najładniejsza część miasta. Spokojna, wyciszona, żyjąca swoim rytmem. Wracając do baru, na którego namiary podaję na końcu tekstu, dodam, że wieczorem swoje stoisko rozstawia pani, serwująca pyszną zupę rybną.
Motocyklowa wycieczka
Następnego dnia wynajęliśmy motocykl i ruszyliśmy przed siebie. Chcieliśmy zobaczyć okolice. Nie byliśmy pewni jak daleko uda nam się dojechać. W hostelach krążyła plotka, że teren dookoła Hsipaw jest zamknięty przez wojsko. Konflikty na tle etnicznym są chlebem powszednim w Mjanmie. W okolicy Hsipaw trwa konflikt o ziemie między dwiema grupami etnicznymi: P’lao i Szan. Jak nam jednak wyjaśniono, walczą ze sobą partyzantki, a nie zwykli mieszkańcy. Ci ostatni żyją niemalże ramię w ramię. Akurat ten konflikt nie ma, całe szczęście, podłoża etnicznego. Kością niezgody jest ziemia. Zdaniem P’lao okolice na północ od Hsipaw należą do nich. Szan są innego zdania…
Jak to bywa w miejscach mocno rozwiniętych turystycznie, właściciele hostali i agencji turystyczny przekuli konflikt między Szan a P’lao na własną monetę. Wszem i wobec ogłaszają, że turyści nie mogą poruszać się dookoła Hsipaw we własnym zakresie. Rzekomym zagrożeniem jest partyzantka i walczące z nią wojsko. Oczywiście jeśli wykupisz wycieczkę, nic ci się nie stanie. Kto cię obroni? 17-letni przewodnik niemówiący słowa po angielsku… A co jeśli nasz przewodnik jest Szan, a trafimy na partyzantką P’lao? Na to pytanie nikt nie potrafił nam udzielić odpowiedzi.
Ta cecha turystycznego przemysłu w Mjanmie doprowadzała mnie czasami do wściekłości. Dlaczego? Bo często pracownicy hoteli są jedynymi osobami mówiącymi jako tako po angielsku, a co za tym idzie – są jedynym źródłem informacji. Jak pokazało nasze doświadczenie, warto, nawet jeśli tylko na migi, radzić się zwykłych mieszkańców, którzy nie wietrzą w tobie kolejnego biznesu.
Wracając do naszej motocyklowej wycieczki. Byliśmy przygotowani na to, że w każdej chwili wojsko może nas zawrócić. Nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie. Zrobiliśmy sobie mały piknik przy wojskowej wiacie, która stała przy wjeździe na teren dużej jednostki. Wojskowi zamiast nas zawrócić, wyszli, żeby nas pozdrowić.
Czy warto wynająć motocykl w Hsipaw? Zdecydowanie tak! Nawet jeśli jest pora sucha, a okolice Hsipaw są wysuszone na pieprz. Co więcej, mieszkańcy nie tylko wycinają na potęgę drzewa, ale dodatkowo wypalają pola. Jednak choć z jednej strony widoki są trochę przygnębiające, to tak po prostu wygląda wiejska Mjanma. Rozpalona do czerwoności ziemia, czekająca na orzeźwiający monsun. Biedne wioski, składające się z drewnianych chat, przypominających bambusowe szałasy. Łatwo trafić można na perełki jak leżące na obrzeżach Hsipaw mini-Bagan, wszechobecne przydrożne stupy czy wielkie posągi Buddy.
Nie warto mieć rozbuchanych oczekiwań. Mjanma to proste życie i wspaniali ludzie, którzy nigdy nie rozczarowują. Gdzie byśmy się nie zatrzymali, spotykała nas życzliwość i uśmiechy. Krążyliśmy sobie zatem po okolicznych drogach i dróżkach przez większą część dnia. Lubimy taką Mjanmę, nawet jeśli suchą i wypaloną i nawet jeśli samo Hsipaw nijak ma się do tego, co opowiedzieli nam inni.
- Spaliśmy w Yee Shin Guesthouse. Prosta dwójka z wentylatorem, łazienką na zewnątrz i śniadaniem 10$/noc po ostrych negocjacjach
- Vis a vis Yee Shin znajduje się duży lokalny bar z piwem Myanmar z kija. Kufel 750 kyatt. A zaraz obok wieczorami sympatyczna pani wystawia stragan z przepyszną zupą rybną
- Wynajęcie motocykla 8000 kyatt/dzień
- Do nawigacji zarówno w terenie jak i w samym mieście polecam aplikację maps.me. Działa offline
- Do Hsipaw można dojechać autobusem bezpośrednio z Nyaungshwe nad jeziorem Inle
- Przerwy w dostępie do prądu są niestety dość częste, warto brać to pod uwagę.
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments