Welcome to Hongkong, czyli dla każdego coś dobrego
Z czym kojarzy Wam się Hongkong? Z dżunglą stalowo-szklanych drapaczy chmur? Z zagłębiem sklepów i galerii handlowych? Tanią elektroniką? Nowoczesnością? Macie rację, ale czy wiecie, że Hongkongu to również dziesiątki kilometrów zielonych szlaków, na których można się nieźle zmęczyć, urokliwe plaże z drobniutkim piaskiem, parki i muzea? Co więcej można podejrzeć życie ekspatów (obcokrajowców, którzy z wyboru albo konieczności wybrali życie zagranicą i ciężko pracują w stolicy międzynarodowego handlu). Ja nie miałam o tym pojęcia i czekała mnie bardzo przyjemna niespodzianka.
Słowem wstępu
Hongkong, a właściwie specjalny region administracyjny Chińskiej Republiki Ludowej przez wiele lat był kolonią brytyjską, lecz w 1997 roku został „zwrócony” ChRL. Jak to? Tak po prostu zwrócony? Nie do końca. Warunkiem płynnego przekazania HK Chinom jest utrzymanie przez kolejne 50 lat istniejącego ustroju politycznego, dobrej sytuacji gospodarczej i społecznej, praw, wolności i swobód obywatelskich. Nie ma się co dziwić, że Chińczycy ostrzą sobie zęby na Hongkong. To w końcu ewidentny przykład gospodarczego i społecznego cudu. Idealna demokracja i potęga ekonomiczna oparta na wymianie handlowej z całym światem. Podczas naszego pobytu poza pokemonami, wiadomość tygodnia stanowił fakt, iż mieszkańcy Hongkongu prześcignęli Japończyków w wyścigu długowieczności – w 2016 roku to mieszkańcy Hongkongu żyją najdłużej.
Welcome to Hongkong!
Jak wiecie, nie jesteśmy fanami wielkich metropolii. Do Hongkongu pochodziliśmy pragmatycznie – czekała nas wymiana sprzętu elektronicznego i musieliśmy zdobyć wizy do Chin. To był nasz cel, reszta była dodatkiem, ale jakim! Już sam przylot na międzynarodowe lotnisko był zaskoczeniem. Widzieliśmy wiele lotnisk, ale nawet super nowoczesne w Kuala Lumpur czy Singapurze nie może równać się z tym w Hongkongu – co za wydajność i organizacja! Nigdzie nie stoi się w kolejkach, wszystko idealnie oznaczone. Nawet bagaż pojawił się na taśmie dokładnie wtedy, kiedy pojawiliśmy się tam my.
Do centrum dostaliśmy się autobusem. To najtańsza opcja i bardzo przyjemna. Wygodne dwupoziomowe autobusy są oczywiście klimatyzowane, a widoki z okien zapierają dech w piersi. Najpierw wszędzie jest zielono, przejeżdżamy z jednej wyspy na drugą. Powoli pojawiają się drapacze chmur i neony. W samym centrum mnóstwo ludzi – Hongkong cierpi na deficyt przestrzeni – sklepy i restauracje znajdują się na wielu piętrach, bo ceny najmu na najniższych kondygnacjach w centrum miasta przyprawiają o zawrót głowy. Zewsząd otaczają nas nawet 70-piętrowe budynki i…. tłumy ludzi. Deficyt przestrzeni i nadwyżka mieszkańców – taki jest HK.
Najpierw obowiązki, potem przyjemności, czyli nasze must-do w HK
Przez pierwsze trzy dni załatwialiśmy formalności – najpierw wizy – u pośrednika, czyli bez kłopotów, szybko i sprawnie, a to ogromny sukces w temacie wizowym, szczególnie w przypadku Chin. Po przepisowych czterech dniach roboczych otrzymaliśmy nasze paszporty z cieplutkimi chińskimi wizami uprawniającymi nas do dwukrotnego wjazdu do Państwa Środka. Kolejnym krokiem była naprawa naszego blogowego warsztatu, czyli Macbooka, który odmówił posłuszeństwa w Indiach. Dzięki szybkiej akcji z amerykańskim Apple (mami, Agata, dzięki za super cenną radę!!) via specjalistów z Australii, jabłuszko miało być naprawione w Hongkongu gratis. Tak też się stało. Znowu super efektywnie, szybko i bez problemów, jaka różnica w porównaniu z indyjskim Apple! Na koniec pozostały zakupy, które skutecznie wyzuły nas z sił i energii, ale udało nam się sprzedać rozpadający się laptop Victora i kupić mały tablet z klawiaturą. Tym samym zakończyliśmy nasz „must-do” i mogliśmy oddać się „must-see”. Przedtem jednak przeprowadziliśmy się z hostalu do naszych hostów z Couchsurfingu.
Życie expatów
Daphne i Jeremy pochodzą z Francji. Blisko trzy lata temu podjęli decyzję o przeprowadzce do Hongkongu. Po części kierowały nimi pobudki zawodowe, po części podróżnicze i kulturowe. Jako inżynierowie, dość łatwo znaleźli pracę w HK. Daphne załatwiła sobie przeniesienie z firmy, w której pracowała w Paryżu, a Jeremy znalazł pracę w innej firmie.
Życie w Hong Kongu nie rozczarowuje, szczególnie tych, którzy mają dobrą pracę i status rezydenta. Darmowy dostęp do opieki medycznej, tani transport publiczny, mnóstwo atrakcji sportowych i kulturalnych. Nasi gospodarze postawili na naukę mandaryńskiego, co jest nie lada wyczynem, nie tylko ze względu na to, że jest to jeden z najtrudniejszych języków świata, ale przede wszystkim dlatego, że językiem urzędowym w HK jest kantoński, który znacząco różni się od mandaryńskiego. Poza tym co weekend poznają turystyczne szlaki, plaże i wioski, w każdej wolnej chwili korzystając z tanich lotów do innych azjatyckich krajów. Życie jak w Madrycie, co? Nie do końca… Życie w HK jest bez wątpienia ciekawe, ale też drogie. Szczególnie zabójcze są ceny mieszkań, które nie ukrywajmy, nie należą do największych. Malutkie mieszkanko (35 – 40 m2) to wydatek rzędu 1500 – 2000 euro miesięcznie. Jeszcze kilka szokujących statystyk: w Hongkongu średnia gęstość zaludnienia to 6200 osób na km2, a w niektórych miejscach wynosi nawet 43 tysiące osób na km2! Kiedy uzmysłowiłam sobie o jakich liczbach mówimy, przestały mnie dziwić otaczające mnie zewsząd drapacze chmur. Zresztą nasi gospodarze mieszkają na 23 piętrze 42-piętrowego wieżowca. Na całym osiedlu są tysiące malutkich mieszkań skupionych w kilku drapaczach chmur.
Wracając jednak do Hongkongu, tak jak napisałam – trudno się tutaj nudzić, zatem – dla każdego coś dobrego:
Dla zakupoholików
Po pierwsze – doskonałe ceny. Jeśli szukacie elektroniki, Hongkong jest dla Was idealnym miejscem. Sklepy skoncentrowane są w kilku centrach handlowych. Dla tych szukających telefonów komórkowych i tabletów polecamy Sin Tat Plaza (znane również jako Sincere Podium) na Argyle Street przy stacji metra Mongkok. Jeśli szukacie komputera, warto zajrzeć do Golden Computer Arcade przy Sham Shui Po. Odpowiednikiem naszego Media Markt czy Komputronika są natomiast dwie sieciówki – Broadway i Fortress. Ceny nieco wyższe, ale pewność, że kupimy oryginalny sprzęt, a nie idealnie wyglądającą podróbkę.
Po drugie, wybór. Hongkong to światowe centrum handlu, również detalicznego. Kupić można dosłownie wszystko, a centra handlowe znajdują się na każdym rogu. Jako, że nie jesteśmy zakupowymi maniakami, a w naszych plecakach nie ma miejsca na nic nowego, nie oddaliśmy się zakupowemu szaleństwu. Obserwowaliśmy je zza okien, spacerując ulicami.
Dla snobów
„Copy Rolex, sir?”, „Copy Vuitton purse, madame?” – takie pytania słyszeliśmy non-stop spacerując wzdłuż Nathan Road w okolicy Tsim Sha Tsui. Poza lepszymi lub gorszymi podróbkami, w Hongkongu każdy może poczuć się wyjątkowo. Co krok oślepiają nas witryny sklepów – luksusowe marki takie jak Rolex, Omega, Chanel, Louis Vuitton i wiele innych, których nazw nie znam, dostępne są (prawie) dla wszystkich – wejścia pilnuje strażnik, bo liczba wpuszczanych osób jest ograniczona. W końcu nie chcemy, żeby zniknęło uczucie luksusu i wyjątkowości…
Dla smakoszy
Jedzenie – poezja smaku, choć nie jest najtaniej, w końcu to Hongkong. Narodowym daniem są dim sumy – to gotowane na parze pierożki z różnym nadzieniem. Najlepiej oddalić się nieco od turystycznych zagłębi (okolic Chunking i Mirador Mansions), a zjecie za połowę ceny. W większości „dim sumowych” lokali dostaje się kartkę z listą dostępnych dim sumów i wybiera się to, na co mamy ochotę. Zawsze można domówić więcej. Poza klasycznymi dim sumami, w Hongkongu można zjeść wszystko – liczba restauracji z gwiazdkami Michelin przyprawia o zawrót głowy (ceny również 😉 ). Jeśli macie dostęp do kuchni i lubicie gotować, koniecznie rozejrzyjcie się za lokalnym targowiskiem i zaopatrzcie w owoce morza i ryby – są tanie i świeże. Poezja!
Dla wielbicieli architektury
Hongkong to miasto wręcz futurystyczne. Dżungla stalowo-szklanych wieżowców, z których najwyższy to liczący 484 piętra Sky100, aktualnie piąty pod względem wysokości budynek na świecie. Zarówno panorama Kowloon jak i promenady nadbrzeżnej wyspy Hong Kong z główną siedzibą HSBC na czele, robią wrażenie. Zresztą sam budynek HSBC, choć już nie najwyższy, wciąż zachwyca architektoniczną harmonią.
Dla outdoorowców
To co zaskakuje już z pokłady samolotu to ilość zielonych i górzystych wysp. Szlaków dla piechurów jest mnóstwo, zarówno dookoła wyspy Hongkong jak i na północy przy granicy z Chinami. W wielu miejscach można rozbić namiot w lesie lub w wielu przypadkach zejść na plażę. My zdecydowaliśmy się na trekking szlakiem Smoczego Grzbietu. Żar lał się z nieba i była to jedyna trudność. Poza tym szlak jest przyjemny i widowiskowy. Po wejściu na „smoczy grzbiet” roztacza się piękny widok – po lewej stronie urokliwa zatoczka z kuszącą plażą, a po prawej zielone wzgórza i turkusowa woda z prześwitującymi wieżowcami. Szlak zaczyna się przyjemnie lekkim podejściem, ale jeszcze lepiej kończy – zejściem na plażę! Nie ma to jak kąpiel w morzu po blisko trzech godzinach marszu w prażącym słońcu. A to wszystko zaledwie godzinę drogi tanim transportem publicznym z centrum miasta.
Więcej zdjeć z Hongkongu znajdziecie tutaj.
Taki jest Hongkong – zatłoczony, pełen kontrastów i sprzeczności. Niesamowicie ciekawy choć i męczący. Choć spędziliśmy tutaj ponad tydzień, pozostał nam apetyt na więcej. Kiedyś na pewno tu wrócimy.
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments